Wróciłam właśnie z wczasów odchudzających. Nazwa, moim zdaniem, wprowadza w błąd, znacznie bardziej adekwatny byłby survival. Gremlin mnie wyśmiał. Mówi, że na obozie tenisowym miał to samo tylko bardziej plus czasu na sen tyle, co rekruci w Legii Cudzoziemskiej, no ale weźmy pod uwagę różnicę wieku. Przed wyjazdem ambitnie planowałam prowadzić dziennik, ale sprawdziło się powiedzenie, że niewiele warte są plany ludzi i myszy, gdyż przeważnie idą precz. Zycie brutalnie zweryfikowało moje zamierzenia i koniec końców podczas minionego tygodnia nie miałam czasu na żadne czynności poza tymi podtrzymującymi życie. Z rzadka tylko zdarzały mi się chwile zadumy nad kotletem warzywnym w stołówce, stąd tytuł. Ale do rzeczy: Dzień pierwszy…
-
-
Kamień. Czemuż to jest kamień?
czy to, co zwiemy kamieniem, pod inną nazwą byłoby równie nieżywe? Nic nie poradzę, że sprawy kosmosu nastrajają mnie poetycko i skłaniają do koślawych przeróbek angielskich klasyków. No więc Curiosity jeździ sobie po Marsie i najwyraźniej poczyna sobie coraz śmielej, gdyż, jak podaje NASA , pokonuje już dystanse rzędu 42 metrów za jednym pociągnięciem, a ostatnio zbadał kamień wielkości piłki futbolowej. Po dogłębnej analizie okazało się, że faktycznie jest to kamień. Zeby było jasne – nie mam nic przeciwko kamieniom. Zwłaszcza marsjańskim. Trzymałam kciuki za Spirit i Opportunity, za Curiosity też trzymam, podejrzewam nawet, że mam jakąś słabość do łazików. Pewnie przez skojarzenie z ciekawskimi pieskami, które chodzą i obwąchują…