Jeśli chodzi o ten dzień, uczucia mam mięszane. Kiedyś sabotowałam po całości. Wtedy jeszcze byłam młoda i głupia i wierzyłam, że zdechłe goździki dadzą się w prostym przeliczeniu wymienić na ustawy, partnerstwo i parytety. No ale się nie dało, a wręcz nawet jest coraz gorzej, co dobitnie pokazało kilka minionych debat sejmowych. Prosty przelicznik wygląda na obecną chwilę tak, że można zapierdalać w robocie, potem w domu, dodatkowo jeszcze jakąś fuchę sobie dobrać, co do tego faktycznie udało się wypracować duży margines wolności i kobiecie zarobionej jak dziki osioł 24 godziny na dobę nikt złego słowa nie powie, oczywiście pod warunkiem, że zupa będzie wporzo i rodzina nie poczuje się…
-
-
Studium w fiolecie
No więc wczoraj włączyła mi się opcja stachanówki, posłyszałam skądyś daleki zew Stasi Bozowskiej, z głębi gruźliczych płuc wydarty i postanowiłam zrobić coś dla domu i rodziny, MIMO że nic się nie spierdoliło. Czyli w ogóle wbrew zwyczajowym procedurom, polegającym na tym, że jak się spierdoli to najpierw długo wypieram ten fakt, potem czekam, a nuż się samo naprawi, potem wypieram, że się jednak nie naprawiło, w międzyczasie ucząc się żyć z tym spierdolonym i tłumacząc sobie, że na tym właśnie polega minimalizm, w sumie trochę to trwa. Procedurę ściągnęłam od facetów, czasem naprawdę trafiają im się dobre pomysły. Kompletnie zaskoczona własną heroiczną postawą, pojechałam do Ikei, celem podciągnięcia się…