Wspomniałam onegdaj, że dysponuję pewną przydatną specjalizacją. Jest nią chałupnicza produkcja telenowel, takich życiowych bardziej. Do czego to się przydaje? Pytaniem bardziej na miejscu byłoby: do czego nie? Jak wiadomo, codzienna egzystencja w rodzinie, czyli przypadkowym raczej stadzie złożonym z osobników, posiadających własną indywidualność, opinie, przemyślenia, cele i metodologie, nie jest łatwa. No chyba, że ktoś bezkrytycznie wierzy w komedie romantyczne i że się wszystko samo ułoży. Być może tak się czasem zdarza, mi osobiście nic na ten temat nie wiadomo. Życiowa prawda odbiega nieco od „i żyli długo i szczęśliwie”, sądzę nawet, że ciut łatwiej ją zdefiniować przez pryzmat „każdy orze jak może”. Zasadniczy problem polega moim zdaniem na…
-
-
Gremliny rozrabiają
Znajomi pytają mnie, skąd pomysł, by nazywać własne dziecko Gremlinem i czy to czasem nie obraźliwe. No cóż, ksywka jest przede wszystkim prawdziwa, co nie znaczy, że prawda wyrąbana prosto z mostu nigdy nie obraża. Wie o tym, każdy, kto kiedykolwiek poprosił o szczerą recenzję swojej figury w białych rurkach typu biodrówki. Ale tak uczciwie mówiąc – przypomnijmy sobie fabułę filmu Columbusa, czyż nie jest ona metaforą rodzicielstwa? Zaczyna się po prostu sielankowo – w domu pojawia się śliczne małe stworzonko, takie pachnące i słodkie, wprost do schrupania. Ciągle chce się je przytulać, głaskać, całować, no i te malutkie paluszki! Nie zrażamy się nawet tym, że wraz ze słodkim stworzonkiem…