Ależ nam się posypało filmowymi biografiami! „Bohemian Raphsody”, „Rocketman”, oscarowa „Green book” też jest w zasadzie biografią, a teraz „Pavarotti”. Akurat nie uważam tego za dobry sygnał, bo sugestia, że kultura zatoczyła koło i zrobiło się już tak źle, że pozostało nam już tylko wspominanie dawnych czasów (“Yesterday”, “W deszczowy dzień w Nowym Jorku”), nasuwa się zbyt natrętnie. Jeśli chodzi o operę to kłopoty są dwa. Pierwszy jest taki, że jeśli się nie jest śp. Bogusławem Kaczyńskim to orientację w temacie można jedynie udawać. To akurat nie jest trudne, bo w tym celu nie trzeba znać się na operze, wystarczy rozróżniać języki. Jeśli chcemy zabłysnąć w towarzystwie i akurat leci…
-
-
„Tajemnice Silver Lake” czyli pięć wielkich kłamstw
Doczekaliśmy się w kinie nowego „Kolesia”. Jest to „Koleś” na miarę naszych czasów i co my tym „Kolesiem” mówimy? Ano że sami go sobie wychowaliśmy, a teraz, niestety, mamy wobec niego mieszane uczucia, nie wyłączając agresji, może nawet nie na ostatnim miejscu. Proponuję porozmawiać o tym, czy powinniśmy uznać go za wychowawczy sukces, czy może przeprosić za to, co zrobiliśmy, najzabawniejsze, że w dobrej wierze, naszej ziemskiej cywilizacji. Najbardziej w sumie boli to, że film nie jest słaby, jak inne filmy targetowane na nasze dzieci, które już przestały być dziećmi w sensie demograficznym, mam na myśli „Igrzyska ognia”, ‚Dawcę pamięci” czy „Niezgodną”. Wręcz przeciwnie, jest wybitny. David Robert Mitchell, chociaż…