Ach, cóż to były za emocje! Nie żebym była wyjątkowo zagorzałą fanką Rogera Watersa, z całym szacunkiem, ale George Michael z niego jak z koziej dupy trąba (w tym momencie fani pomyślą: no i całe szczęście). Chociaż tak się złożyło, że jak na fankę ambiwalentną, sporo miejsca zajmuje w moim życiu, bo to już drugi koncert. Sporo się wydarzyło od Budapesztu’2007. Daje się zauważyć ogólny lifting pokazu, efekty wówczas były na skalę opadu szczęki, teraz zapierają dech, no i świnia apgrejdowała się do guźca. Nie znam się specjalnie na afrykańskiej trzodzie, ale na moje oko to mógł być guziec. No to czemu poszłam? I to na dodatek drugi raz? Ano…