Kultura,  Miejsca

Cud nad Wisłą

Ach, cóż to były za emocje! Nie żebym była wyjątkowo zagorzałą fanką Rogera Watersa, z całym szacunkiem, ale George Michael z niego jak z koziej dupy trąba (w tym momencie fani pomyślą: no i całe szczęście). Chociaż tak się złożyło, że jak na fankę ambiwalentną, sporo miejsca zajmuje w moim życiu, bo to już drugi koncert. Sporo się wydarzyło od Budapesztu’2007. Daje się zauważyć ogólny lifting pokazu, efekty wówczas  były na skalę opadu szczęki, teraz zapierają dech, no i świnia apgrejdowała się do guźca. Nie znam się specjalnie na afrykańskiej trzodzie, ale na moje oko to mógł być guziec.

No to czemu poszłam? I to na dodatek drugi raz? Ano kocham koncerty. Od pierwszego razu, czyli The Cure na Olimpii w Montrealu wieki temu, konkretnie w 1989. Nie, wróć, pierwsza była Lucja z Lamermooru. Owszem, to opera jest. Ale podlega u mnie tym samym kategoriom pod względem fizycznych objawów. Jak tylko orkiestra zasunie monumentalny utwór i chór zaczyna śpiewać, czuję narastającą gulę w gardle i łzy napływające do oczu. Przypuszczam, że nic nie da się na to poradzić, zresztą po co, skoro to przyjemne jest. Na koncertach dodatkowo basy walą w uszy, po czym wyskakują klatką piersiową i dostaję gęsiej skórki.

Tak to wczoraj wyglądało:

naro1

naro2

Sugestywnie. Całą noc śniły mi się obozy koncentracyjne.

Dobrze, koncert to osobna kwestia, ale Naro! Ach, Naro… to prawdziwy cud nad Wisłą. Ostatnim razem byłam w tym miejscu z okazji poszukiwań watowanych portek narciarskich dla Gremlina i wszystko wyglądało zgoła inaczej. Przyznam, że do ostatniej chwili nie wierzyłam, że się uda. Nawet kiedy oglądałam inaugurację Euro, racjonalna część umysłu podpowiadała mi, że to jakiś komputerowo wygenerowany fantom, a tak naprawdę mecz rozgrywa się między szczękami z wietnamską podróbą, tylko tło dodali później.

A tymczasem okazało się, że Naro faktycznie jest i stoi. I że to nawet nie atrapa. Widziałam, dotykałam, sprawdziłam osobiście schody, czy utrzymają ciężar. No, mój utrzymały.  Był nawet dach, co,  o ile kojarzę, nie zawsze jest oczywiste. Niedowiarków było zresztą znacznie więcej. Co krok ktoś pozował do zdjęcia, żeby w domu rodzinie pokazać, że to jednak nie ściema. No więc jak wszyscy to i ja.

naro0

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *