To ja może napiszę, co u mnie. Nie pałam zbytnym entuzjazmem do lata w mieście. W zasadzie nie znajduję nic, czym mogłabym się zachwycić, z wyjątkiem faktu, że samochodów mniej na ulicach. Za to Warszawa w większości rozkopana, więc na to samo wychodzi. No ale odkąd zrobiliśmy się za starzy, żeby co piątek grzać do Augustowa pod namiot, trzeba sobie jakoś radzić. Zwłaszcza że wylotówka na Białystok zrobiła się tak przyjazna, że w zasadzie trzeba by te 250 km. rozbić na 2 etapy, z noclegiem w Markach. No ale skoro już zostaję to wolę zostawać z hukiem. Czyli żeby się działo. No i faktycznie na miniony weekend nie mam prawa…
-
-
Gazpacho
To, wbrew pozorom nie będzie tekst kulinarny, lecz o muzyce. No to ja może zacznę od pieca. Pojęcie „progresywnego rocka” jest, jak dla mnie, równie użyteczne co „magiczny realizm”, czyli stworzone głównie po to, żeby się powietrze ruszało. Oczywiście pojmuję ciągoty do klasyfikacji wszystkiego, to chyba zresztą sięga czasów biblijnych, gdy Stwórca kazał nam ponadawać nazwy. Parę lat minęło, ale poczucie obowiązku widać zostało. Praktyczne zastosowanie nazwy rock progresywny upatruję jedynie w tym, że tak zdefiniowani muzycy mają pełne prawo, a nawet powinność prezentować się w klubie Progresja. No bo stylistycznie pełna zgodność, nie ma się do czego przyczepić. O norweskim zespole Gazpacho dowiedziałam się ze składanki, nagranej przez kolegę.…