Jak już onegdaj nadmieniałam, mam niejaki problem z francuską kinematografią. W tamtym wpisie chodziło konkretnie o komedie, a detalicznie – Amelię, jednak muszę wyznać, że kłopot się zrobił progresywny. Po zastanowieniu doszłam do wniosku, że moja ponura osobowość, nakazująca spoglądać spode łba i spodziewać się wszystkiego najgorszego, nie wytrzymuje konfrontacji z historiami o ludziach, których dobroć czystego, naiwnego serca, doczekała się nagrody w postaci happy endu. Zresztą, nie ma co niuansować i udawać mądrali, powiem prawdę. Mam kłopot z francuskim, podobnie jak z czeskim. Niczego nie ujmując tej pięknej mowie, zwyczajnie jak słyszę ludzi, mówiących którymś z tych języków, nie potrafię uwierzyć, że oni tak serio. No ale do rzeczy. Kiedy…
-
-
Jaka piękna katastrofa
Oczekiwania wobec nowej ekranizacji Wielkiego Gatsby’ego były spore, zwłaszcza, że umiejętnie podsycane trailerami, które pojawiały się od miesięcy. Gra toczyła się głównie o to, czy Leo da radę. Wielki Gastby nie może się obejść bez dwóch zasadniczych elementów. Pierwszym jest sam Gastby, ponieważ to on jest całą opowieścią. Jeśli aktor daje radę, w pozostałych rolach można obsadzić statystów. Drugim elementem jest basen. U Luhrmanna wygląda jak wybieg dla fok w zoo. Ale mniejsza z tym, bo Leo jest wybitny. Jeśli ktoś nawalił to Baz Luhrmann. Co do tego zdania są podzielone. Moim zdaniem dał ciała. Film wizualnie jest piękny. Obrazy Nowego Jorku z lotu ptaka, wypadają bardzo efektownie. Miasto wyłania się spośród…