Ciężko w obecnej sytuacji znaleźć temat do blogowego wpisu, który nie definiowałby autora jako pustaka, który nie ma pojęcia, co się na świecie dzieje, albo ma to gdzieś, w sumie nie wiadomo, co gorsze. Zwłaszcza, że odkąd konflikty zbrojne rozgrywają się na bieżąco w telewizji, w miesięczniku Glamour i na rozdaniu Oscarów, trudno przeoczyć. Od czasu Bałkanów wojna stała się rodzajem serialu w odcinkach, z tą różnicą, że nie ma gwarancji happy endu i scenariusz wygląda na mocno nieprzewidywalny. O tym, jak do tego doszło, opowiada brytyjski serial The Hour. Jest rok 1956. BBC kompletuje właśnie ekipę, która poprowadzi nowatorski projekt – cotygodniowy przegląd wydarzeń politycznych, z reportażami, komentarzami i…
-
-
Veyron wśród seriali
„Anglia dała światu lewą nogę Davida Beckhama. Oraz prawą nogę Davida Beckhama. I Harry’ego Pottera” – wyjaśnił Hugh Grant, grający premiera Wielkiej Brytanii w Love actually. Skromnie powiedział. Anglia dała dużo więcej. No i teraz sytuacja jest taka: Amerykanie robią serial. Uruchamiają całą wielką machinę castingowo- produkcyjną, zatrudniają gwiazdy, laureatów Oscara, Bógwiekogo, kasa leje się strumieniami, analitycy siedzą i monitorują reakcje widzów, pilnują, gdzie wcisnęli przewijanie, a kiedy zadzwonili po pizzę, wszystko po to, żeby było jeszcze lepiej, a efekt taki sobie. Brytyjczycy biorą paru krewnych i znajomych, kręcą coś, co podoba się im samym, mając generalnie w dupie, co powie reszta świata, po czym reszcie świata szczęka opada.…