W sumie nie do końca rozumiem, dlaczego większość narodu wychodzi z założenia, że podczas wakacji należy się zapaść. No ale najwyraźniej tak jest, wnioskując z podaży. Gdyby nikt nie chciał jadać pseudohamburgerów z hurtowni o zawartości wołowiny sięgającej kilku procent, bo reszta to zmielona obora, gumowatej pizzy z mikrofali lub smażonego w głębokim tłuszczu devolaja ze światowym dodatkiem plastra ananasa oraz kapusty pekińskiej, to kto by je sprzedawał? Popyt na tego rodzaju rarytasy jest widoczny jak Augustów długi i szeroki. Nad morzem dochodzą jeszcze kebab, pieczone kartofle z sosami, wyschnięta ryba z frytury i kurczak po tygodniu spędzonym na rożnie. No i oczywiście lody typu świderki. Bez świderka wstyd…
-
-
Miejski łykend
To ja może napiszę, co u mnie. Nie pałam zbytnym entuzjazmem do lata w mieście. W zasadzie nie znajduję nic, czym mogłabym się zachwycić, z wyjątkiem faktu, że samochodów mniej na ulicach. Za to Warszawa w większości rozkopana, więc na to samo wychodzi. No ale odkąd zrobiliśmy się za starzy, żeby co piątek grzać do Augustowa pod namiot, trzeba sobie jakoś radzić. Zwłaszcza że wylotówka na Białystok zrobiła się tak przyjazna, że w zasadzie trzeba by te 250 km. rozbić na 2 etapy, z noclegiem w Markach. No ale skoro już zostaję to wolę zostawać z hukiem. Czyli żeby się działo. No i faktycznie na miniony weekend nie mam prawa…