Jak można wywnioskować z nowej ramówki Tefałenu, jesienią pół Polski będzie gotować, a drugie pół – sprzątać. I uważam, że bardzo dobrze, bo mam już lekki przesyt śpiewających i tańczących. Może przynajmniej coś konkretnego z tego wyniknie. Pierwsze dwa odcinki Masterchefa wprawdzie przegapiłam, ale szybko nadrobiłam na plejerze i muszę przyznać, że jestem pod wrażeniem. Cóż za emocje! Nie moje wprawdzie, bo jakoś nie potrafię wzbudzić w sobie przejęcia stopniem miękkości jagnięciny, która nie leży na moim talerzu i nawet jej nie powącham, ale odczuwam empatyczną więź z uczestnikami. Nie spodziewałam się, że casting do programu kulinarnego wzbudza tak burzliwe uczucia. Kandydaci na mistrzów kuchni wydają się znacznie bardziej zmotywowani…
-
-
Jedzenie na mieście
Istnieje dość rozpowszechniona opinia, że podróżnika od turysty można odróżnić po łatwości, z jaką adaptuje się do zastanych warunków. “Kilka wieczorów z rzędu jadłem kolację w garkuchni przy soi 8. – pisze francuski reporter Jean Rolin – Chodziłem tam nie tyle z zamiłowania – gotowano tam nienadzwyczajnie – ile z przyzwyczajenia, bo prawdę mówiąc, nabieranie nowych przyzwyczajeń, równie regularnych i nieodpartych jak w domu, stanowi, przynajmniej dla mnie, samą istotę podróży.” Ma to z pewnością jakiś głębszy sens. Dzięki, między innymi, stałemu stołowaniu się na mieście, da się przekształcić dwutygodniowy urlop w namiastkę mieszkania w danym miejscu. Owszem, jest to wrażenie mocno powierzchowne, ale bądźmy szczerzy, z dwóch tygodni niewiele…