W życiu blogerki prędzej czy później przychodzi potrzeba napisania o modzie. Mam z tym niejaki kłopot, gdyż pisanie o modzie implikuje autolans fotograficzny, a ja, pochlebiam sobie, miałabym spore szanse w konkursie na najbardziej niefotogeniczną twarz. Próbowałam rzeczoną potrzebę dusić w sobie, no ale nie poszło. Zwłaszcza, iż zwrócono mi niedawno uwagę, że zamieszczam swoje zdjęcia na końcu wpisów, przez to nietaktownie zmuszam ludzi, by przebijali się przez te wszystkie głupoty, które piszę, a połowa zasypia przy drugim akapicie. No to tera bedzie na początku: Tematem dzisiejszego wpisu jest paszczyk. A konkretnie futrzany kołnierz. Zakupiwszy wstępnie, gdyż dysponując jeszcze miesiącem na ewentualny zwrot, biłam się z myślami. Tak poważnie, że…
-
-
A tymczasem na Pradze…
Przyznałam się kiedyś, że odczuwam pewną wstydliwą słabość do ogrodów zoologicznych. Nie jest to coś, z czego jestem jakoś szczególnie dumna. Oglądanie zwierząt w niewoli jest tylko o małe oczko wyżej niż oglądanie zwierząt w cyrku, a dla purystów w ogóle chyba nie ma różnicy. Mogę się tłumaczyć tylko zaszłościami z dzieciństwa, kiedy to w najśmielszych snach nie podejrzewałam, że kiedykolwiek znajdę się na karku słonia czy będę trzymać tygrysa na kolanach. No i jakoś tak mi się zrobiło, że mimo różnorakich kontaktów ze zwierzętami w sposób inny niż przez kraty, regularnie ciągnie mnie do ZOO. Zdobyłam w tym zakresie niejakie doświadczenie i w pewnych granicach umiem porównać warszawski…