Czasem bywa tak, że widuje się pewne miejsca w ściśle określonym anturażu. Na ten przykład latem i w słońcu. Jeśli chodzi o Augustów no to akurat raczej w deszczu. Ale nadal latem. Jezioro zawalone jednostkami pływającymi, tłumy przewalające się po elegancko wyszykowanej za unijne pieniądze promenadzie, a po knajpach rodziny, pasące dzieci pseudohamburgerem z frytamy z dwudziestego smażenia, a zjedz za mamusię, a za babcię, a potem płacz i zgrzytanie zębów, że dzieci otyłe som. Po tym, czego się na deptaku naoglądałam, bym się zdziwiła, gdyby nie były. Od dwudziestu lat sobie ze starym obiecujemy, że w końcu kiedyś zobaczymy Augustów zimą. Bo jak tam pięknie musi być, wszystko zasypane…