Jeśli chodzi o imprezy tak zwane masowe to mi osobiście bliskie jest podejście Samanthy z Sexu w wielkim mieście, czyli “albo idę po czerwonym dywanie albo nie idę wcale”. W związku z czym prawie nigdzie nie chodzę. Oczywiście są wyjątki. Dla Rogera Watersa czy Bono mogę siedzieć w schowku na szczotki. Zwykły sierściuch spoza show – biznesu musi umieć zachować realizm. Ale jeśli się trafi okazja, żeby pociągnąć na bogato, to grzech byłoby nie skorzystać. O Rocktober Fest Party słyszę od lat, konkretnie od czasu, gdy Eskę Rock mam ustawioną domyślnie w samochodzie. Czyli długo. Redakcja podgrzewa atmosferę już na miesiąc przed imprezą i w rezultacie robi się z tego…