Teoretycznie o gustach się nie dyskutuje. O gustach odzieżowych – tym bardziej. Podejrzewam jednak, że każdemu przychodzi na myśl przynajmniej jeden ciuch, którego nie założy, nawet gdyby nienoszenie go było karane grzywną. Oraz taki, bez którego po prostu życia nie ma. Pierwszym przypadkiem są dla mnie białe spodnie. Nie potrafię tego wyjaśnić inaczej niż traumą z przeszłości. Latem 1983 roku w Międzyzdrojach po deptaku przechadzały się wyłącznie białe spodnie. Tkaniny wówczas były dość lichawe, spodnie mocno prześwitywały na pupie, dzięki czemu poszerzyłam swoje horyzonty kolorystyczne oraz frazeologiczne, odkrywając, że „majtkowy róż” nie jest bynajmniej przypadkowym zlepkiem wyrazów. Zresztą czemu ograniczać się tylko do różu, niesłusznie pomijając mocny trend na barchany…
-
-
Schudnąć w minutę
Jeśli chodzi o celowość zakupu lepsiejszych (czytaj: za wchuj kasy) ciuchów to różnie mówią. Po pierwsze istnieje subiektywna trudność w definicji pojęcia „za wchuj kasy”. Dla kasjerki z Biedronki oznacza to zapewne zupełnie coś innego niż dla Joanny Przetakiewicz. Po drugie – zdefiniowanie pojęcia „celowość”. Dla Kasi Tusk oznacza to zapewne coś innego niż dla kobiety w średnim wieku, która lada chwila stanie przed egzystencjalnym wyborem „twarz czy dupa”. Bo wszystkiego ogarnąć się nie da. Dwudziestokilkulatka założy worek po kartoflach i będzie wyglądała świetnie. Z biegiem czasu przestaje być tak różowo i kluczową sprawą staje się ukrywanie różnych wstydliwych grzeszków takich jak na przykład regularne jadanie obiadów. Wiadomo, że to…