„Anglia dała światu lewą nogę Davida Beckhama. Oraz prawą nogę Davida Beckhama. I Harry’ego Pottera” – wyjaśnił Hugh Grant, grający premiera Wielkiej Brytanii w Love actually. Skromnie powiedział. Anglia dała dużo więcej. No i teraz sytuacja jest taka: Amerykanie robią serial. Uruchamiają całą wielką machinę castingowo- produkcyjną, zatrudniają gwiazdy, laureatów Oscara, Bógwiekogo, kasa leje się strumieniami, analitycy siedzą i monitorują reakcje widzów, pilnują, gdzie wcisnęli przewijanie, a kiedy zadzwonili po pizzę, wszystko po to, żeby było jeszcze lepiej, a efekt taki sobie. Brytyjczycy biorą paru krewnych i znajomych, kręcą coś, co podoba się im samym, mając generalnie w dupie, co powie reszta świata, po czym reszcie świata szczęka opada.…
-
-
Jeszcze będzie przepięknie, jeszcze będzie wspaniale
Ponieważ ostatnio publikowałam wyłącznie teksty lajtowe, życiowe i przyziemne raczej, uznałam, że nadszedł czas na coś zaangażowanego. Poruszenie tematu, który jątrzy mi do trzewi i każe zastanawiać się nad przyszłością ludzkości. Nie wygląda ona ciekawie. W każdym razie wolałabym, żeby chociaż nie przypominała tak bardzo ponurych wizji Orwella. 4 miesiące temu pisałam o serialu House of Cards, pionierskim przedsięwzięciu Netflixa, które w niedalekiej perspektywie zrewolucjonizuje rynek seriali, a kto wie, może i produkcji dotąd zastrzeżonych dla kin i blurejów. Nakręcony za okrągłe 100 mln dolarów, naszpikowany gwiazdami serial jest zresztą rodzajem przedłużonego filmu, bo od razu rzucono cały pierwszy sezon. Różnica polega więc zasadniczo na tym, że nie ogląda się…