Produkcje sci-fi oglądam z zasady. Tak mi się zrobiło po Kosmosie 1999 i zostało. Przypuszczam, że na zawsze. Na Interstellar czekałam w nerwach, no bo skoro Christopher Nolan obiecał, że będą nie tylko trzy wymiary, ani nawet cztery, tylko od razu pięć, to ciężko było powściągnąć emocje. Film wprawdzie został nakręcony tylko w dwóch, ale miał pokazać pięć. Ciekawa byłam, jak to wyjdzie, bo zabawy z czasem nigdy się udają, a co dopiero mówić o wskakiwaniu jeszcze o oczko wyżej. Jak wyszło? No właśnie… Zaczyna się od scen, rozgrywających się na podupadłej Ziemi, mocno już zdegenerowanej i zasadniczo dającej do zrozumienia, że dość już tej rabunkowej eksploatacji. Ludzie wprawdzie rozumieją…