Ooops I did it again. Kiedy zwierzyłam się znajomej, że właśnie wybrałam się na film o Noem, wybranym uprzednio przez Boga, co wątpiący w skuteczność lekcji religii dystrybutor postanowił dodatkowo podkreślić w tytule, dała mi do zrozumienia, że na stawianie do pionu osoby dwukrotnie już rozczarowanej Hobbitem, zwyczajnie szkoda czasu. Naprawdę nie jestem w stanie tego wytłumaczyć. Wygląda na to, że z superprodukcjami w 3D łączy mnie jakaś masochistyczna relacja, bo jak inaczej wyjaśnić fakt, że dostaję po łbie i wracam po więcej? Hit me baby one more time. Na swoje usprawiedliwienie napomknę tylko, że skorośmy się już ze starym nastawili na pójście do kina, wyszło, że wybór mamy…