Obejrzałam już prawie wszystkie, bez “Romy” (nadal dochodzę do siebie po “Zimnej wojnie”) i “Czarnej Pantery”, no bo jednak trochę się szanujmy. Nie mam nic przeciwko Marvelowi, nawet lubię, ale ta nominacja to jakaś pomyłka. No więc tak: “Czarne Bractwo BlackKKKlansman” Spike’a Lee. Lee wytyczył, podobnie jak Lantimos w “Faworycie”, nową drogę opowiadania o dyskryminacji. Potraktował ten temat jak każdy inny, bez padania na kolana, tworzenia moralitetów, rozdrapywania ran. Amerykańskie wyrzuty sumienia na tle segregacji rasowej są Europejczykom równie bliskie co muzyka country, futbol amerykański i głosy elektorskie, czyli teoretycznie rozumiemy, ale niekoniecznie współodczuwamy. Lee stworzył film uniwersalny, zrozumiały wszędzie, a nawet, tu mocno zaryzykuję, trochę pojechał kultowym „Big Lebowskim”. …
-
-
Jak jeszcze raz usłyszę „munshi” to zaduszę się naczosami
Stephen Frears jest klasą samą w sobie. Ojejuniu, jak on umi kręcić kostiumówki! Tak umi jak nikt. Jak się w nim zakochałam dziesiątki lat temu z okazji Niebezpiecznych związków, tak mi do tej pory zostało. Frears poza tym uwielbia kobiety, zwłaszcza silne i władcze i to widać w każdym ujęciu kamery. Żeby daleko nie sięgać – z jaką on miłością sfilmował Meryl Streep w Boskiej Florence. Helen Mirren nigdy nie wyglądała piękniej niż w wieku 61 lat, gdy zagrała królową Elżbietę II. Z jakim uczuciem filmuje Judi Dench w każdym filmie, który razem tworzą! Bo kompilacja Judi Dench i Stephena to więcej niż klasa, to legenda. Nie będę wymieniać, bo…