Powoli finiszuję z nominacjami oscarowymi. Oglądam zbiorowo, a przynajmniej się staram, mam jakieś zaszłości z pradawnych Konfrontacji, że hurt lepiej mi wchodzi. Idzie o element zaskoczenia. Program Konfrontacji, w każdym razie po tym, gdy przestał obowiązywać parytet bloku wschodniego, był układany według tajemnego klucza, a, co bardziej prawdopodobne, w ogóle bez, i nigdy nie było wiadomo, co się właściwie obejrzy. Mogła się trafić perła, albo gniot, coś jak z ubraniami na wagę w second handzie. Z nominacjami oscarowymi jest podobnie o tyle, że blockbustery z gwiazdami, wchodzące do kin z wielką pompą sąsiadują z kameralnymi niskobudżetówkami, sprawiającymi wrażenie kręconych z szafy. Wśród nominowanych filmów znalazł się – no dobrze, i…