To, wbrew pozorom nie będzie tekst kulinarny, lecz o muzyce. No to ja może zacznę od pieca. Pojęcie „progresywnego rocka” jest, jak dla mnie, równie użyteczne co „magiczny realizm”, czyli stworzone głównie po to, żeby się powietrze ruszało. Oczywiście pojmuję ciągoty do klasyfikacji wszystkiego, to chyba zresztą sięga czasów biblijnych, gdy Stwórca kazał nam ponadawać nazwy. Parę lat minęło, ale poczucie obowiązku widać zostało. Praktyczne zastosowanie nazwy rock progresywny upatruję jedynie w tym, że tak zdefiniowani muzycy mają pełne prawo, a nawet powinność prezentować się w klubie Progresja. No bo stylistycznie pełna zgodność, nie ma się do czego przyczepić. O norweskim zespole Gazpacho dowiedziałam się ze składanki, nagranej przez kolegę.…