Nominowane do Oscara w kategorii najlepszego filmu „Narodziny gwiazdy” są, o ile dobrze liczę, czwartą ekranizacją tej historii. Pierwsza pochodzi z 1937 roku, druga z 1954, trzecia z 1976, a czwarta z czasów #MeeToo. I to mnie właśnie zadziwia. Bo, o ile poprzednie wersje, będące w gruncie rzeczy odwieczną opowieścią o Pigmalionie i Galatei, czy, trzymając się bardziej popkultury, o Higginsie i Elizie, mogły i nadal mogą, biorąc pod uwagę czasy, kulturę i obyczaje, w jakich powstały, uznawane za urocze, to najnowsza wersja implikuje wiele niewygodnych pytań, na które ani reżyser, Bradley Cooper ani tytułowa gwiazda, Lady Gaga chyba nie za bardzo mieliby ochotę odpowiadać. No więc konkretnie, co my…