Luc Besson dał się poznać od tej strony, że z laskami się specjalnie nie obcyndala. Nikita, Joanna D’Arc, Leeloo, Matylda to były niezłe wymiataczki i zasadniczo raczej nie zatrzymywały się, by wąchać róże skąpane w porannej rosie przed stratowaniem ich podkutym glanem. Nie inaczej sprawa ma się z Lucy, chociaż początki nie zwiastują. Dziewczę, które widzimy w pierwszej scenie, odziane w sztuczne futro, najwyraźniej pożyczone od Jamie Lee Curtis z Nieoczekiwanej zmiany miejsc, dysponuje raczej ambiwalentną pewnością siebie i z jednej strony bardzo chce nieba przychylić bucowi, pełniącemu rolę kogoś w rodzaju oficjalnego bojfrenda, a z drugiej rysujące się zadanie nie wygląda specjalne kusząco. No więc tak trochę wolałaby odmówić,…