Murakamiego przepraszać nie będę, sam podpierdolił tytuł Carverowi. Tyle w kwestii zagajenia, teraz flaki. Otóż wiadomym mi jest, że istnieją osoby, które nie boją się latać, do samolotu wsiadają z radością w sercu i uśmiechem na twarzy, a niektórzy nawet twierdzą, że ich to relaksuje. Znam takie osoby, ale nie wierzę. Tu musi być jakiś grubszy szwindel. Nijak nie potrafię sobie wyobrazić, by perspektywa bycia zapakowanym do metalowej puszki wraz z tłumem innych ludzi, zawieszonej gdzieś w przestworzach, której, co dla mnie ma znaczenie podstawowe, nie da się opuścić w dowolnym momencie, może być uważane za frajdę, albo przynajmniej specjalnie nie przeszkadzać. Burzę się, gdy strach przed lataniem nazywany jest…
-
-
Strach przed lataniem
U Eriki Jong to była metafora. W moim życiu tytuł ten należy niestety interpretować dosłownie. W poczekalni u dentysty przeczytałam niedawno (w Claudii/Urodzie/Twoim Stylu/Zwierciadle) dobre rady na okoliczność paraliżującego strachu przed samolotami. O ile dobrze zrozumiałam, wszystkie sprowadzały się do jednej: spróbuj o tym nie myśleć. Bardzo celna wskazówka. Znam mnóstwo osób, które się do niej stosują. To ci znieczulający się wysokoprocentowym alkoholem jeszcze przed wywleczeniem walizek z domu. Jeśli spotkacie na lotnisku kogoś, kto natychmiast po odprawie pierwsze swoje kroki kieruje do Duty Free, żeby mu broń Boże poziom promili nie spadł, to z pewnością będzie mój znajomy. Albo przynajmniej osoba, z którą odczuwam silne pokrewieństwo dusz. Jednakowoż od…