Jak już drzewiej refleksję poczyniłam, konkretnie w zeszłym roku, cenię Zegrze za to, że czas stanął tam w miejscu. Owszem, pobliskie hotele uzyskały wymiar wypasu, pobudowały akłaparki i puściły po korytarzach animatorów przebranych za Minnie i Pluto, ku radości dziatwy. Chociaż głowy nie dam, czy to nie był Goofy, niestety nie rozeznaję się w subtelnych różnicach. Jednak mimo tego apgrejdu i zewnętrznej pozłoty, Zegrze pozostało Zegrzem. Oślepiająca szklaną fasadą Warszawianka sąsiaduje z klasycznym przybytkiem, mocno osadzonym w tradycji FWP, co poznaję po kolorowych ręcznikach, schnących na balkonach, a restauracja Złoty Okoń w Serocku – z oldskulowym solarium dla kurczaków. Działa jak wehikuł czasu. Raz się tam zajrzy i licznik metrykalny…
-
-
Jedzenie na mieście
Istnieje dość rozpowszechniona opinia, że podróżnika od turysty można odróżnić po łatwości, z jaką adaptuje się do zastanych warunków. “Kilka wieczorów z rzędu jadłem kolację w garkuchni przy soi 8. – pisze francuski reporter Jean Rolin – Chodziłem tam nie tyle z zamiłowania – gotowano tam nienadzwyczajnie – ile z przyzwyczajenia, bo prawdę mówiąc, nabieranie nowych przyzwyczajeń, równie regularnych i nieodpartych jak w domu, stanowi, przynajmniej dla mnie, samą istotę podróży.” Ma to z pewnością jakiś głębszy sens. Dzięki, między innymi, stałemu stołowaniu się na mieście, da się przekształcić dwutygodniowy urlop w namiastkę mieszkania w danym miejscu. Owszem, jest to wrażenie mocno powierzchowne, ale bądźmy szczerzy, z dwóch tygodni niewiele…