Uczuć, jakie łączą mnie z polskim dmorzem, nie waham się nazwać ambiwalentnymi. Dmorze funkcjonuje w naszym rodzinnym słowniku od czasów, gdy Gremlin uczył się mówić. Wiedziony tajemniczą logiką zauważył wówczas, że skoro mówi się “na działkę”, “za zakupy” czy “na wakacje” to mianownikiem od “nad morze” powinno być dmorze i taką formę przyjął w mowie potocznej. Okazała się równie chwytliwa jak moja autorska fluksja w znaczeniu kolorystycznym. Zresztą kwestie językowe to pikuś, z polskim dmorzem sprawa jest znacznie bardziej skomplikowana. Dziecinnie łatwo je pokochać i to w znaczeniu dosłownym, gdyż ta miłość najczęściej datuje się wczesnych lat dzieciństwa. Wtedy do pełni szczęścia w zupełności wystarczyła łopatka, furkoczący samolocik na rozwijanej…
-
-
Zapiski na serwetce ze stołówki cz. 1
Wróciłam właśnie z wczasów odchudzających. Nazwa, moim zdaniem, wprowadza w błąd, znacznie bardziej adekwatny byłby survival. Gremlin mnie wyśmiał. Mówi, że na obozie tenisowym miał to samo tylko bardziej plus czasu na sen tyle, co rekruci w Legii Cudzoziemskiej, no ale weźmy pod uwagę różnicę wieku. Przed wyjazdem ambitnie planowałam prowadzić dziennik, ale sprawdziło się powiedzenie, że niewiele warte są plany ludzi i myszy, gdyż przeważnie idą precz. Zycie brutalnie zweryfikowało moje zamierzenia i koniec końców podczas minionego tygodnia nie miałam czasu na żadne czynności poza tymi podtrzymującymi życie. Z rzadka tylko zdarzały mi się chwile zadumy nad kotletem warzywnym w stołówce, stąd tytuł. Ale do rzeczy: Dzień pierwszy…