No więc siedzę w tej chujni atmosferycznej, zawinięta kocem, żeby w nery nie wiało od okna, po prostu Przystanek Alaska, za oknem to co ja będę opowiadać, wiadomo, jak jest. Przypiździło mi dzisiaj prostowpysk jakimś wrednymi, zimnymi igiełkami, 10 minut skrobałam szyby w samochodzie, nieźle jak na 22 marca. Jedyne, co mi pozostaje, to złośliwa satysfakcja, bo się w poniedziałek nie dopchałam na myjnię. Ani do odkurzacza. I co? Umyło się samochodzik? Wyszorowało się auteczko? I po co? Niedawno, celem przełamania tego pogodowego stuporu, bawiłyśmy się na forum internetowym w “twój idealny dzień”. No więc jeśli chodzi o poranek to w moim przypadku mógłby on zacząć się tak: Sama…
-
-
Jedzenie na mieście
Istnieje dość rozpowszechniona opinia, że podróżnika od turysty można odróżnić po łatwości, z jaką adaptuje się do zastanych warunków. “Kilka wieczorów z rzędu jadłem kolację w garkuchni przy soi 8. – pisze francuski reporter Jean Rolin – Chodziłem tam nie tyle z zamiłowania – gotowano tam nienadzwyczajnie – ile z przyzwyczajenia, bo prawdę mówiąc, nabieranie nowych przyzwyczajeń, równie regularnych i nieodpartych jak w domu, stanowi, przynajmniej dla mnie, samą istotę podróży.” Ma to z pewnością jakiś głębszy sens. Dzięki, między innymi, stałemu stołowaniu się na mieście, da się przekształcić dwutygodniowy urlop w namiastkę mieszkania w danym miejscu. Owszem, jest to wrażenie mocno powierzchowne, ale bądźmy szczerzy, z dwóch tygodni niewiele…