Wbrew temu, co sugeruje tytuł, nie będzie to recenzja serialu “Borgiowie”, chociaż muszę przyznać, że trzeci sezon poruszył mnie do głębi na wskroś i jakoś tak osiadłam w tych klimatach. Ale do rzeczy. Od dawna przymierzałam się do zweryfikowania trendu na fast food w wersji slow, natrętnie promowanego na kanale Benefit, z którym mam codzienną okoliczność odkąd w klubie osiedlowym wystawili telewizor naprzeciwko bieżni i indoktrynacja przebiega obowiązkowo. Oglądanie filmu dokumentalnego o hamburgerach, podczas gdy lecę jak gęś wyścigowa, spalając kalorie, wydaje mi się daleko posuniętą perwersją, całkiem, przyznam, pociągającą. O lokalu BarN Burger dowiedziałam się przeglądąjąc nowe recenzje na Gastronautach, wszystkie mniej lub bardziej entuzjastyczne. Bar mieści się w…
-
-
Hip your life!
Taaaa, mniej więcej orientuję się, że ten tytuł nie ma sensu. Ubiodrz swoje życie…? No jasne, trzeba korzystać zanim nam powszczepiają endoprotezy, a ten moment nieuchronnie się zbliża. OK, wiec załóżmy, że o to chodzi. Od kilku miesięcy towarzyszy mi męczące uczucie, że marnuję życie. Z lektury blogów lajfstajlowych wynika dobitnie, że egzystuję nawet nie na obrzeżach mejnstrimu, ale w ogóle poza nim. Postanowiłam więc to zmienić w trybie natychmiastowym. Wiecie, o co kaman – eksponowanie gadżetów z wizerunkiem jabłka, śniadania na mieście, przechadzki w środku dnia Traktem Królewskim, względnie alejkami galerii handlowej (nie żeby prawdziwej galerii, bo tam to zawsze czai się niebezpieczeństwo w postaci produktów artystycznych, więc lepiej…