Jak już onegdaj nadmieniałam, mam niejaki problem z francuską kinematografią. W tamtym wpisie chodziło konkretnie o komedie, a detalicznie – Amelię, jednak muszę wyznać, że kłopot się zrobił progresywny. Po zastanowieniu doszłam do wniosku, że moja ponura osobowość, nakazująca spoglądać spode łba i spodziewać się wszystkiego najgorszego, nie wytrzymuje konfrontacji z historiami o ludziach, których dobroć czystego, naiwnego serca, doczekała się nagrody w postaci happy endu. Zresztą, nie ma co niuansować i udawać mądrali, powiem prawdę. Mam kłopot z francuskim, podobnie jak z czeskim. Niczego nie ujmując tej pięknej mowie, zwyczajnie jak słyszę ludzi, mówiących którymś z tych języków, nie potrafię uwierzyć, że oni tak serio. No ale do rzeczy. Kiedy…