Zeby była jasność – nie jest tak, że potrafię rozpoznać rękę kobiety reżyserki bez zapoznania się z “listą płac”. W każdym razie nigdy nie próbowałam. Kobiet, trudniących się reżyserią jest na tyle mało, że jak już któraś nakręci film, robi się o nim głośno, właśnie przez pryzmat płci. Gender w twórczości uważam jednak za czynnik istotny, no bo to jest jednak inna wrażliwość. Każda z płci ma własną, nie mnie oceniać, oprócz tego, że ta kobieca jest lepsza. Nie chodzi mi o to, by twórczość kobieca była „krwią menstruacyjną pisana”, jak wnioskowała Erica Jong. Tak twórczość szybko się nudzi, jest zbyt natarczywa, choć ma swoje zwolenniczki. Ja do fanów Wirginii…
-
-
Romeo i Julia na psychotropach
Czyli “Poradnik pozytywnego myślenia”. Facet spotyka dziewczynę. Ona mu proponuje, żeby ją przeleciał, on na to – że chyba ją pogięło, taki niezobowiązujący smoltok, wiadomo, że za chwilę narodzi się z tego wielkie uczucie. Zwłaszcza, że mnóstwo ich łączy. On jest dwubiegunowcem, zdiagnozowanym przez przypadek, niejako w akcji, a konkretnie podczas „incydentu” pobicia kochanka żony nieomal na śmierć. Ona traumę po śmierci męża odreagowuje nimfomanią. Obydwoje jadą na ciężkich psychotropach, słowem para dobrana wprost idealnie, Romeo i Julia znerwicowanej współczesności. Jak się w międzyczasie okazuje, rzeczywiście są na siebie w pewnym sensie skazani. Są jedynymi osobami, które nie boją się siebie wzajemnie. Kłopot polega bowiem na tym, że wokół też…