Nigdy nie ukrywałam, że moje życie obfituje w uczuciowe trudności. Czy chodzi o jedzenie, czy spodnie typu bojówki czy o rękodzieło dziewiarskie, bywa ciężko. No, widać taka karma. Moje relacje z Woody’m Allenem także nie należą do prostych. Ledwo się nabierze nadziei, że idzie ku dobremu, gość wywija kolejny numer, po którym ręce opadają i w ogóle wszystko. No ale bezpieczniej może skoncentrować się na twórczości. Osobiście uważam Allena za jeden z piękniejszych umysłów XX wieku. Zdaje się nie podlegać żadnym ograniczeniom. Tam, gdzie u większości ludzi występuje jakaś bariera, po której dalsze rozwijanie tematu wydaje się niemożliwe, Allen dopiero się rozpędza. Biblijny dramat Hioba, wygląda według niego tak,…
-
-
Noe, morderca Boży
Ooops I did it again. Kiedy zwierzyłam się znajomej, że właśnie wybrałam się na film o Noem, wybranym uprzednio przez Boga, co wątpiący w skuteczność lekcji religii dystrybutor postanowił dodatkowo podkreślić w tytule, dała mi do zrozumienia, że na stawianie do pionu osoby dwukrotnie już rozczarowanej Hobbitem, zwyczajnie szkoda czasu. Naprawdę nie jestem w stanie tego wytłumaczyć. Wygląda na to, że z superprodukcjami w 3D łączy mnie jakaś masochistyczna relacja, bo jak inaczej wyjaśnić fakt, że dostaję po łbie i wracam po więcej? Hit me baby one more time. Na swoje usprawiedliwienie napomknę tylko, że skorośmy się już ze starym nastawili na pójście do kina, wyszło, że wybór mamy…