Dzień czwarty Nie jest dobrze. Zaczynam przeczuwać istnienie mięśni, o które się dotąd nie podejrzewałam. Wszystkie je szczegółowo wypunktował pan Tadeusz podczas wieczornego masażu. Wymiana naszych opinii na ten temat była raczej zdawkowa i jednostronna. Ja co jakiś czas wydawałam naznakowane cierpieniem piski, na co Tadeusz wyrozumiale pytał: tutaj boli? Po czym przyciskał jeszcze mocniej. Myślę, że na jakiś czas straciłam czucie w ręce, na szczęście prawej, więc to chyba nie był jednak zawał serca. Koleżanka mnie wyśmiała. Jej masażysta wychodzi z założenia, że jeśli klient nie skacze pod sufit wrzeszcząc przeraźliwie, to znaczy, że coś poszło nie tak. Dzisiaj za namową pielęgniarki zrezygnowałam z drenażu na rzecz zabiegu o…
-
-
Zapiski na serwetce ze stołówki cz. 2
Dzień trzeci Zanotowałam pierwsze załamania oraz przypadki otwartego buntu. Laski przerzucają się samodzielnie postawionymi diagnozami, które wedle wszelkiego prawdopodobieństwa uniemożliwiają im udział w dzisiejszych zajęciach. Z racji, że basen zaczyna się za pół godziny, w rankingu schorzeń na prowadzenie wychodzi tarczyca. Bo wtedy skóra swędzi, więc chlor jest zupełnie niewskazany. A reszta to już jak u Sidorowskiej, czyli taka ogólna tendencja: kolka, wątroba, śledziona, noga. Ja niestety czuję się obrzydliwie zdrowo, więc idę na ten basen, no bo co mam robić. I tak muszę kupić preparat z magnezem i potasem, żeby nie kojfnąć na drenażu, psując statystyki. Szczęśliwie na śniadanie rzucili bułki. Wprawdzie tylko opcjonalnie i to bardziej dla osób…