Istnieje dość rozpowszechniona opinia, że podróżnika od turysty można odróżnić po łatwości, z jaką adaptuje się do zastanych warunków. “Kilka wieczorów z rzędu jadłem kolację w garkuchni przy soi 8. – pisze francuski reporter Jean Rolin – Chodziłem tam nie tyle z zamiłowania – gotowano tam nienadzwyczajnie – ile z przyzwyczajenia, bo prawdę mówiąc, nabieranie nowych przyzwyczajeń, równie regularnych i nieodpartych jak w domu, stanowi, przynajmniej dla mnie, samą istotę podróży.” Ma to z pewnością jakiś głębszy sens. Dzięki, między innymi, stałemu stołowaniu się na mieście, da się przekształcić dwutygodniowy urlop w namiastkę mieszkania w danym miejscu. Owszem, jest to wrażenie mocno powierzchowne, ale bądźmy szczerzy, z dwóch tygodni niewiele…
-
-
Chodźmy coś ugotować
To był zasadniczo przypadek. Krążąc trzecią godzinę po centrum handlowym w Bangkoku, bez pomysłu, jak stamtąd wyjść, doszliśmy do wniosku, że skoro mamy już spędzić wieczność w tym miejscu to przynajmniej nie o pustym żołądku. Z centrami handlowymi w Bangkoku jest taki kłopot, że wejść do nich jest dziecinnie łatwo. Niestety działa to tylko w jedną stronę, bo wyjść z tego cholernego centrum – senne marzenie. Mój wyszkolony na Arkadii i Złotych Tarasach zmysł orientacji zawiódł na całej linii, o małżonku nie wspomnę, bo on nadal jest przekonany, że do Arkadii prowadzi tylko jedno wejście, koło CCC i wprowadzony przypadkowo innym, wierzy, że znalazł się w zupełnie innym centrum, a…