W życiu blogerki prędzej czy później przychodzi potrzeba napisania o modzie. Mam z tym niejaki kłopot, gdyż pisanie o modzie implikuje autolans fotograficzny, a ja, pochlebiam sobie, miałabym spore szanse w konkursie na najbardziej niefotogeniczną twarz. Próbowałam rzeczoną potrzebę dusić w sobie, no ale nie poszło. Zwłaszcza, iż zwrócono mi niedawno uwagę, że zamieszczam swoje zdjęcia na końcu wpisów, przez to nietaktownie zmuszam ludzi, by przebijali się przez te wszystkie głupoty, które piszę, a połowa zasypia przy drugim akapicie. No to tera bedzie na początku: Tematem dzisiejszego wpisu jest paszczyk. A konkretnie futrzany kołnierz. Zakupiwszy wstępnie, gdyż dysponując jeszcze miesiącem na ewentualny zwrot, biłam się z myślami. Tak poważnie, że…
-
-
Nie Białowieża, ale też ładnie
Coraz ciężej ignorować fakt, że za oknem robi się część druga Dziadów, czyli ciemno wszędzie, głucho wszędzie. Reagować można różnie. Uciekać w książkę, film, zrobić zakwas na chleb, pomarzyć lub powspominać. Ostatecznie zdecydowałam się na kombinację dwóch ostatnich opcji, czyli powspominać i pomarzyć, że jeszcze kiedyś się zdarzy. Padło na Malediwy, drogą skojarzeń, bo jakoś ostatnio przewinęły się w rozmowie. Malediwy to takie miejsce, gdzie robi się zasadniczo nic. Najczęściej siedzi się w wodzie, no bo w takiej wodzie to wstyd nie posiedzieć. Z butlą, maską i rurką lub bez, w każdej konfiguracji jest fajnie. Poza tym można jeść. Spacerować w kółko po wyspie, ale raczej trudno się przy tym…