Doczekaliśmy się w kinie nowego „Kolesia”. Jest to „Koleś” na miarę naszych czasów i co my tym „Kolesiem” mówimy? Ano że sami go sobie wychowaliśmy, a teraz, niestety, mamy wobec niego mieszane uczucia, nie wyłączając agresji, może nawet nie na ostatnim miejscu. Proponuję porozmawiać o tym, czy powinniśmy uznać go za wychowawczy sukces, czy może przeprosić za to, co zrobiliśmy, najzabawniejsze, że w dobrej wierze, naszej ziemskiej cywilizacji. Najbardziej w sumie boli to, że film nie jest słaby, jak inne filmy targetowane na nasze dzieci, które już przestały być dziećmi w sensie demograficznym, mam na myśli „Igrzyska ognia”, ‚Dawcę pamięci” czy „Niezgodną”. Wręcz przeciwnie, jest wybitny. David Robert Mitchell, chociaż…
-
-
Piękna opowieść o syndromie sztokholmskim
Nominowane do Oscara w kategorii najlepszego filmu „Narodziny gwiazdy” są, o ile dobrze liczę, czwartą ekranizacją tej historii. Pierwsza pochodzi z 1937 roku, druga z 1954, trzecia z 1976, a czwarta z czasów #MeeToo. I to mnie właśnie zadziwia. Bo, o ile poprzednie wersje, będące w gruncie rzeczy odwieczną opowieścią o Pigmalionie i Galatei, czy, trzymając się bardziej popkultury, o Higginsie i Elizie, mogły i nadal mogą, biorąc pod uwagę czasy, kulturę i obyczaje, w jakich powstały, uznawane za urocze, to najnowsza wersja implikuje wiele niewygodnych pytań, na które ani reżyser, Bradley Cooper ani tytułowa gwiazda, Lady Gaga chyba nie za bardzo mieliby ochotę odpowiadać. No więc konkretnie, co my…