Z domowymi wypiekami zaczyna u mnie wyglądać jak z filmami o zombie: noc żywych trupów, świt żywych trupów, dzień żywych trupów i obawiam się, że nieuchronnie zmierzam ku wysypowi żywych trupów. Mam taką cechę osobniczą, że jak mi coś podejdzie to rzucam się głową naprzód, aczkolwiek z biegiem czasu pojawiły mi się wątpliwości, czy to na pewno zaleta. Cóż, zawsze jest ryzyko, że człowiek rzuci się wprawdzie głową, ale zakończy nogami do przodu. Metaforycznie w sensie. Ale do rzeczy. Zasadniczo chodzi o pszenicę. I ten artykuł z Bazaru, że pszenica zła. Oooo, niedobra pszenica, pszenica be. Spożycie grozi strasznymi konsekwencjami: To, z czym mamy obecnie do czynienia ma tyle wspólnego…
-
-
Gniot, ale własny
Nie wiem, jak Wy, ale ja już doszłam do takiego etapu życia, kiedy zaczyna się narzekać, że „za moich czasów” było lepiej. Nie wszystko rzecz jasna. Ale w kwestii jedzenia jestem w stanie obronić tę odważną tezę. Weźmy na przykład pomidory. Z dawnych czasów, kiedy jeszcze były dostępne słynne pomidory z Mysiadła, a nawet istniało samo Mysiadło, pamiętam, że pomidory miały zapach. Gremlin ma polewkę z tego, że zakup pomidorów zaczynam od wąchania. Zawsze z nadzieją, że tym razem, wbrew wieloletniemu doświadczeniu, trafią się takie prawdziwe. No ale jakoś się nie trafiają. Ostatnie dobre pomidory jadłam 5 lat temu w niejakich Tuczępach. Z całego pobytu pamiętam tylko te pomidory. Jakimś…