Poranek dnia Mrocznych Wydarzeń wstał rzeźki i pogodny. Przedzierające się przez gałęzie drzew promienie słońca muskały niechronioną filtrem twarz mojej literackiej Alteregi, wystawiając ją na ryzyko przebarwień, kudłaty york dzielnie pokonywał nieskoszone źbła trawy, a leżące na chodniku truchełko przedwcześnie zmarłego gołębia przypominało o przemijaniu. „To dobry dzień, by umrzeć – pomyślała bystrze Alterega, spoglądając życzliwie na zwłoki – Ale także by żyć.”
Oczywiście już wówczas Mroczne Widmo czaiło się nad miastem, a Sauron zbroił swe zastępy, lecz Alterega jeszcze o tym nie wiedziała. Myśli jej zaprzątał poranny pomiar wagi, wskazujący, że od wczoraj ubyło jej 54 deko. Postanowiła uczcić to wydarzenie jajkiem z wolnego wybiegu, pumperniklem z masłem oraz poranną lekturą Faktu.
W domu panował błogi spokój. W laptopie ktoś cicho nucił “Deszcze Castamere”, a znad yorka unosiła się woń, wyraźnie wskazująca, że użył gołębia w najlepszy znany sobie sposób. „To dobry dzień” – pomyślała znowu Alterega.
I jak to się, kurwa, można pomylić. Gdy sięgnęła po ipada, celem ściągnięcia zaprenumerowanego wydania Faktu, okazało się, że ściągnął się jedynie program telewizyjny. Zaalarmowana Alterega spróbowała raz jeszcze. I ponownie. Bezskutecznie. Dramat polega na tym, że codzienność Alteregi pozbawiona niusów dotyczących rodziny Madzi z Sosnowca, wybuchających termoloków grozy, krwiożerczych chomików oraz pana Mariana, który nie może spać, gdyż trzyma regał, traci zasadniczy sens. Alterega, tknięta okropnym przeczuciem, udała się w panice do lodówki. Tak jak podejrzewała, zostało z niej wyżarte wszystko. Mieszkający w sąsiednim pokoju gremlin po kryjomu zeżarł ostatnie wolne jajko, ostatnią kostkę masła, ostatni kawalątek sera, a nawet, kurza jego w te i we wte kopana twarz, ostatnie odrobiny tuńczyka z przemyślnie ukrytej za mlekiem puszki. Mleko zresztą też wychlane.
Tak rozpoczęły się Mroczne Wydarzenia.
Wyprowadzona z równowagi Alterega, która z nerwów dostała mroczków przed oczami, oraz Kasi Cichopek, drżącymi rękami, poomacku sięgnęła po jedyną rzecz, mającą moc zaprowadzenia porządku w całym tym chaosie, jedyny przedmiot zdolny przywrócić utraconą równowagę we wszechświecie i sprawić, że wszystko znów będzie na swoim miejscu – po ścierkę z mikrofibry. Tego dnia miała przyjść pani do sprzątania, a Alterega lubi, żeby na jej przyjście było czysto.
Kiedy po wstępnym odpicowaniu kuchni oraz zakupach żywnościowych w pobliskim supermarkecie, objuczona siatami i z palcem rozciętym gazetką promocyjną Alterega dowlokła się do domu, zadzwoniła pani do sprzątania z informacją, że zamiast przyjechać do Alteregi, jedzie na Ukrainę. No ileż ciosów może znieść jeden człowiek??? Alterega doszła do wniosku, że ona na pewno nie i pierdoli – idzie na basen.
W basenowej recepcji siedziała jakaś nowa. Alterega nigdy jej wcześniej nie widziała. Nowa obrzuciła Alteregę krytycznym wzrokiem i wycedziła, że szatnia przed szatnią basenową jest obowiązkowa. Alterega spojrzała na swój outfit składający się ze spodni dresowych, koszulki oraz japonek i poczuła narastające zakłopotanie. Dotąd nikt nie wymagał od niej, by rozbierała się w publicznym holu.
“Czy pani nie rozumie, że szatnia jest obowiązkowa???” – zapytała nowa dość histerycznym tonem.
“Ale co ja mam zostawić w tej szatni?” – zapytała bezradnie Alterega.
“No jak to co? Klapki!”.
Alterega uznała, że nie będzie polemizować. Być może basen bije się o złotą patelnię, czy coś w tym rodzaju. Doszła do wniosku, że woli poświęcić klapki niż zostać zmuszoną do pożarcia obowiązkowej wuzetki z kawą.
Półtorej godziny pływania przeplatanego sauną znacząco poprawiło jej humor. Zwłaszcza, że klapki ostatecznie udało się odzyskać. Kiedy wróciła do domu, odbywszy spacer farmera z kolejną siatą, zawierającą zgrzewki kilku rodzajów napojów, gremlin już był. Złowieszczo kręcił się po wypucowanej przez Alteregę kuchni, a zamiary miał jednoznacznie złe. Już już przymierzał się do wyciągania garnka, gdy Alterega resztkami przytomności umysłu złapała porponetkę i wysupłała z niej ostatnie 13 złotych własnej krwawicy, celem zapchania gremlinowi paszczy kebabem. Resztę dnia spędziła na pucowaniu mieszkania i walce ze stertą ciuchów do prasowania, z przerwą na odprowadzenie wyperfumowanego gołębiem yorka do psiego fryzjera, co z pewnością ochłodzi jej relacje tak z psem jak z fryzjerem. A na dodatek, kurwa, paznokieć jej się złamał!
P.S. Gremlin zdecydował się zająć oficjalne stanowisko w sprawie postawionych mu zarzutów. W nadesłanym oświadczeniu, które opublikowałam w komentarzach, niedwuznacznie daje do zrozumienia, że padł ofiarą politycznej nagonki. Cóż, osądzi to Bóg i historia.
3 komentarze
Elodia
Dzień może i niezbyt dobry, za to blogowo bardzo ciekawy:) Wynika z tego, że musi się coś zawalić, żebym pochichotała w trakcie czytania, co jak wiesz – uwielbiam najbardziej! Piękny kawałek!:):):)
Gremlin
Obrażam się! Tuńczyka nie wyżarłem, masła nie wyżarłem, a ser owszem i jestem z tego dumny!
ewok
A lekcje odrobione???