Jak można wywnioskować z nowej ramówki Tefałenu, jesienią pół Polski będzie gotować, a drugie pół – sprzątać. I uważam, że bardzo dobrze, bo mam już lekki przesyt śpiewających i tańczących. Może przynajmniej coś konkretnego z tego wyniknie. Pierwsze dwa odcinki Masterchefa wprawdzie przegapiłam, ale szybko nadrobiłam na plejerze i muszę przyznać, że jestem pod wrażeniem. Cóż za emocje! Nie moje wprawdzie, bo jakoś nie potrafię wzbudzić w sobie przejęcia stopniem miękkości jagnięciny, która nie leży na moim talerzu i nawet jej nie powącham, ale odczuwam empatyczną więź z uczestnikami. Nie spodziewałam się, że casting do programu kulinarnego wzbudza tak burzliwe uczucia. Kandydaci na mistrzów kuchni wydają się znacznie bardziej zmotywowani niż śpiewający, skaczący na trampolinie, a nawet żonglujący maczetami. I o wiele bardziej wrażliwi. Są łzy, załamania nerwowe, rozpaczliwe błagania i wręcz można odnieść wrażenie, że niepochlebna opinia jury sprawi, że komuś zawali się cały świat, być może nieodwracalnie.
Emocje nad garnkami są, jak się okazuje, znacznie gorętsze niż na ten przykład nad ścierą do podłogi. Bohaterki programu Perfekcyjna Pani Domu nie wyglądają ani w części na tak przejęte jak adepci sztuki kulinarnej. I to mnie trochę dziwi, bo przecież ten ich syf idzie na całą Polskę. Ale to temat na inną opowieść.
O tym, że gotowanie wzbudza liczne kontrowersje można przekonać się choćby przeglądając fora tematyczne. Dyskutanci potrafią pokłócić się na śmierć i życie o obecność kartofli w musace, z rzucaniem inwektywami, klawiaturą oraz zapowiedziami, że ich noga więcej na tym forum nie postanie. A jak nie daj Boże rozmowa zejdzie na wyższość gotujących mężczyzn nad gotującymi kobietami, no to już w ogóle idzie na noże. Niedawno śledziłam taką internetową rozmowę. Zaczęła się w sumie niewinnie od osobistych refleksji kilku gotujących facetów. Ze ich to kręci i uważają, że lepiej radzą sobie w kuchni niż ich partnerki życiowe. Ta odważna hipoteza okazała się płachtą na byka. Od razu z odsieczą ruszyło kilka pań i dawaj na wyprzódki pyszczyć, co to bzdura, a faceci to się nie znajo i babom to ewentualnie rondel mogą wypolerować. Po prostu broniły tych garów jakby im ktoś serce chciał z piersi wyrwać, jakby, no nie wiem, kanapy w domu zabrakło, a one tylko i jedynie w tej kuchni zmierzchu mogą doczekać, bo jak nie przy garach to gdzie się biedne podziejo?
Padło przy okazji kilka powalających argumentów, jak na przykład mój ulubiony, że gotujący facet robi bałagan w kuchni i trzeba po nim sprzątać. Przyznam, że mając alternatywę: gotuję i sprzątam lub tylko sprzątam, nie zabijałabym się raczej o bramkę numer jeden. Pomysł, że samo sprzątanie wymaga więcej nakładów energii niż połączone z uprzednim gotowaniem, wymyka się mojej logice.
“Zrozum Niuniuś, miejsce mężczyzny jest przy garach” – wyjaśnia krótko Joanna Kołaczkowska w skeczu “Dzień mężczyzny” kabaretu Hrabi.
I tak od radykalizmu do radykalizmu, nie wiadomo w końcu, czyje to miejsce przy garach jest. Nie przypuszczam, by ta dotkliwa kwestia znalazła swoje miejsce w porządku obrad rozpoczynającego się właśnie Kongresu Kobiet. A szkoda, bo jeśli o mnie chodzi, chętnie złożę pokłon kulinarnemu powołaniu mężczyzn, ich wyczuciu smaku, intuicji w doborze przypraw i co tam się komu zamarzy. Przyznam szarfę odpowiedzialności i porozdaję diademy. Ale pod warunkiem, że koronacja odbędzie się w okolicach mojej kanapy, bo nie chce mi się daleko chodzić.
3 komentarze
Lika
Strasznie sie na tego Masterchefa ucieszyłam ,bo jestem zagorzałą fanka Topchefa, którego to oglądnęłam kilka sezonów.
Wprawdzie gdzie tam naszym sędziom do Toma,Gail i Padmy ,ale jaka produkcja tacy sędziowie:) I tak będę oglądała.
Ewok
Wkurzyl mnie dzisiejszy odcinek, mam na myśli końcowe eliminacje, w których uczestnicy musieli popisać się daniem wegetariańskim. No sory, ale od ludzi aspirujących do miana mistrza oczekiwałabym czegoś więcej niż risotto, makaronu i zupy z półsurowych pieczarek. Jedynie suflet rokował, no ale wiadomo, jak się skończyło.
Mnie osobiście z mięsem nie bardzo po drodze i chociaż sama gotuję bardzo słabo, orientuję się, jakie istnieje bogactwo dań wegetariańskich. I to opartych na samych warzywach, bez kluch i mąki. Choćby z filmów: Ratatuj czy ten nowy film z Jeanem Reno , gdzie z ekranu płyną wręcz poematy na temat zupy dyniowej.
czekolada72
Cytuje: Przyznam, że mając alternatywę: gotuję i sprzątam lub tylko sprzątam, nie zabijałabym się raczej o bramkę numer jeden. Pomysł, że samo sprzątanie wymaga więcej nakładów energii niż połączone z uprzednim gotowaniem, wymyka się mojej logice.
Oj kochana…. ja zdecydowanie wole ugotowac i posprzatac swoj balagan, niz sprzatac po gotowaniu i sprzataniu eMowym… Nie przecze – w kuchni M czuje sie swietnie, efekty owego czucia sie sa jak najbardziej jadliwe, ale jego sprzatanie…. wymyka sie mojej logice 😉 i mojemu, nazwijmy to, schematyzmowi.