… i znajdź 5 szczegółów, którymi różnią się dwa poniższe zdjęcia:
Tytułem wstępu: wpis będzie o przecudnej urodzie naszej Ojczyzny. W poszukiwaniu pięknych krajobrazów zapędzamy się z najdalsze zakątki świata. Sama tak robię. Chodzę po plażach i się zachwycam – o! palmy! No dobra, palm w Lebie nie uświadczysz. O ile mi wiadomo jedyna, jaką dysponujemy, znajduje się na rondzie w Warszawie. No i trochę inaczej trzeba się ubrać na wycieczkę. Kaptur jest nieodzowny, bo inaczej nam uszy pourywa.
Pierwsze zdjęcie zostało zrobione na obrzeżach Słowińskiego Parku Narodowego. Drugie – na kubańskiej plaży Cayo Blanco. Gdyby nie temperatura – nie do odróżnienia empirycznie. Nie potrafię policzyć, ile plaż się w życiu naoglądałam. Z tą niebiańską włącznie. Zresztą to nie sztuka – każdy przewodnik wycieczek w Tajlandii powie Wam, że ta, co ją właśnie widzicie, jest tą jedyną, co się na niej boski Leo wycierał. Wchodzi na to, że ekipę filmową nosiło po tej Tajlandii jak szczura po pustym sklepie, cud, że to wszystko jakoś zmontowali.
Ale do rzeczy. Leba nie kojarzy się ostatnio zbyt dobrze. Niewiele jej brakuje, by podzielić niesławny los Mielna. Oczywiście, jeśli zamierzamy aktywnie brać udział w tandetnym festynie, który się tam odbywa, to rozczarowanie mamy jak w banku. Wszystko jest na miejscu – domowe obiady, które w życiu nie oglądały domowej kuchni, szaszłyki regionalne i nie wiedzieć czemu góralska chata nasrana pośrodku deptaka. Smażalnie, statki wycieczkowe, które swoją stylistyką doprowadziłyby do łez każdego Wikinga, i to bynajmniej nie z nostalgii, cukrowa wata i baloniki na drucikach. Po ulicach jeździ samochód – katarynka, skutecznie zagłuszająca szum morza, a nawet jakby nie jeździła to i tak falom trudno się przebić przez kakafonię konkurujących ze sobą playlist, bo w jednej knajpie grają Trzy Majtki, a w sąsiedniej już leci Italo disco. Przyznam, że sama zastanawiałam się, czy aby w Lebie nie zagościł właśnie genetycznie modyfikowany gatunek bezgłosych mew, bo z dzieciństwa pamiętam, że solidnie darły ryja. No więc drą nadal, pod warunkiem, że się naprawdę uważnie wsłuchamy.
Zastanawiam się, dlaczego tak musi być. Polacy to obecnie jeden z najbardziej mobilnych i ciekawych świata narodów Europy. Założę się,że większość ludzi, spacerujących tym zaśmieconym deptakiem, wyjechało lub wkrótce pojedzie do Brugii, Sieny czy Amsterdamu. Będą chodzić po tamtejszych uliczkach, zachwycając się, jakie to piękne, klimatyczne i czyste miasto. Polskie miasta też mogłyby takie być. Mają mnóstwo atutów i ogromny potencjał. Ale ci sami ludzie przyjeżdżając do takiej właśnie Leby, chcą oglądać bilbordy skutecznie zasłaniające unikatową architekturę, słuchać jakieś kretyńskiej muzyki i zapchać sobie żyły cholesterolem. Gdyby nie było popytu, nie byłoby też podaży, proste.
Ma to swoje dobre strony. Bo tłum kłębi się głównie w centrum, więc na szlakach spacerowych nie ma literalnie nikogo. Wystarczy wyjść parę kroków za Lebę, żeby znaleźć się w zupełnie innym świecie. Nie odbiegającym pod względem urody najpiękniejszym zakątkom świata, za których zobaczenie trzeba zapłacić ładny grosz biuru podróży, a przynajmniej liniom lotniczym.
Dla porównania:
Pierwsze zdjęcie przedstawia Słowiński Park Narodowy. Drugie – Cayo Blanco na Kubie.