Kojarzycie sytuacje, gdy po raz pierwszy w życiu usłyszy się jakieś słowo, poznaje się jego znaczenie i nagle okazuje się, że wszyscy o niczym innym nie mówią?
W moi przypadku było tak z żelatyną. Poznałam to słowo w wieku jakiś dziesięciu lat, żelatyna wtedy funkcjonowała w postaci rozpuszczalnych, przezroczystych płatów. Była w każdym domu, bo za socjalizmu jak cokolwiek do sklepów rzucili, to się kupowało na zapas, obojętnie, czy potrzebne, czy nie. Ale że kuchnia nigdy mnie nie interesowała, to skąd mogłam wiedzieć, co to jest i do czego służy? Dowiedziałam się, kiedy sąsiadka z góry przyszła pożyczyć żelatynę od mojej Mamy. I znienacka to, udane skądinąd, słowo (bo jakoś tak jest, że „ż” często dodaje wyrazom romantycznej wykwintności, jak oranżeria, żaluzja, żabnica, żonkil, żywopłot, aranżacja), zaczęło wyskakiwać zewsząd. Ze Świata Młodych i Filipinki, z lekcji ZPT, z rozmów o dżemach i marmoladach, no generalnie odniosłam wrażenie, że przez kilka kolejnych dni nic, tylko o tej żelatynie.
Z czasem, gdy przyswajałam więcej słów, pojęć i definicji, przestałam się ekscytować każdym. Jednak słowotwórstwo, które wybiło się na dominację niespełna dwa lata temu, ciągle się rozwija i zaczyna monopolizować rynek polskiej mowy, poniekąd cofnęło mnie do czasów żelatyny.
Z jednej strony ma to swoje plusy dodatnie. Po czterdziestce warto korzystać z każdej okazji do tego, by poczuć się młodziej. Niestety, ciężko prześlizgnąć się nad oczywistą oczywistością, że plusy ujemne jednak przeważają i coraz trudniej przychodzi gorszemu sortowi przyjęcie na wiarę, że białe nie jest białe, a czarne nie jest czarne, zresztą jakby mogło być łatwo, skoro stoimy tam gdzie ZOMO i szczaw.
Ale to nawet nie ta natrętna retoryka stała się moją aktualną żelatyną. Stał się nią serial, nakręcony na podstawie powieści Margaret Atwood z 1985 roku.
Opowieść podręcznej czytałam jeszcze na studiach i nie wspominam dobrze. Bardzo mocny i nie owinięty w bawełnę przekaz awansował powieść Atwood do kanonu świętych ksiąg feminizmu. Jednak kłopoty z linearnością, skróty myślowe, miejscami bardzo chropowaty styl (nie wykluczam, że mogło nawalić tłumaczenie), sprawiają, że nie czyta się tego płynnie, tym łatwiej wyrobić sobie opinię, że po prostu kolejna feministka plecie trzy po trzy, przykrywając ideologią braki warsztatowe.
Tym bardziej cieszę się, że powstała serialowa adaptacja. Primo antycypuje warunki. 32 lata temu, kiedy została wydana książka, nikt nie myślał o telefonach komórkowych, internecie, portalach randkowych, kartach zbliżeniowych i masie innych spraw, które obecnie są naszą codziennością. Tymczasem w serialu punktem wyjścia jest rzeczywistość, w jakiej faktycznie żyjemy. Dzięki temu refleksja, jak łatwo można nas cofnąć do średniowiecza, ubogaconego seksualno – religijną obsesją, staje się jeszcze bardziej przejmująca.
Secundo – to już się wydarzyło. Owszem, gdzieś i kiedyś. Konkretnie w Iranie pod koniec lat siedemdziesiątych.
Teheran 40 lat temu. I obecnie:
Tertio – po części wydarzyło się także w Unii Europejskiej, gdy w Grecji zablokowano wypłaty własnych, uciułanych pieniędzy przez nałożenie limitów do 50 Euro. Istnieje więc precedens bliski geopolitycznie.
Quatro – my tu, w Polsce, sprężyliśmy się, więc jesteśmy już w połowie drogi, o czym dalej.
Ergo ( sory, ale jakoś mnie wzięło na łacinę) odbieranie Opowieści podręcznej, w nowej krasie, w kategoriach: oj, tam, najwyżej system dowali kobietom, to w sumie tylko ich dotyczy, jest ogromnym błędem i oszukiwaniem samych siebie.
Produkcja jest wybitna, uniwersalna i niezwykle wielowymiarowa. Najpełniejsza analiza narodzin totalitaryzmu od czasu Ucieczki od wolności. Wszystko jest: głupota konserwatystów, którzy publicznie promują niszczenie planety, od której zależy przetrwanie naszego gatunku, a jak już się mleko rozlało, winią innych, inercja lub wyrachowanie instytucji religijnych, które, z kunktatorstwa czy dla własnych korzyści, pozwalają pączkującym totalitaryzmom zawłaszczyć i przerobić na własne kopyto wielowiekowe filozofie, entuzjazm pożytecznych idiotów, którzy angażują się w przewrót, kręcąc sobie powróz na własną szyję, dyktatura miernot, które dorwały się do władzy, jak małpa do brzytwy, oportunizm zwykłych ludzi (“nie protestowaliśmy, kiedy znieśli Kongres…”), którzy ocknęli się dopiero, gdy było już za późno i wojsko otworzyło ogień, konformizm jednych grup, które na wczesnym etapie są gotowe kibicować zmianom, przeprowadzanych kosztem innych grup – przychodzi mi do głowy analogia do radości Polaków z aneksji Zaolzia – bez odrobiny refleksji, że za chwile również oni znajdą się w czarnej dupie. To że kartą przetargową w tych rozgrywkach jest akurat seks – hierarchiczna dostępność do niego, seksualne niewolnictwo i utworzenie kast pariasów, którzy nie pobzykają sobie nigdy w życiu, czyni to wszystko jeszcze bardziej czytelnym, bo, jak mawiał Frank Underwood, w seksie nigdy nie chodzi o seks. Tylko o władzę.
Myślicie, że taki zamordyzm nie prawa się wydarzyć, bo jesteśmy w środku Europy no i jaktotak?
Cóż, powieść Atwood przedstawia przemianę Stanów Zjednoczonych, jedynego obecnie mocarstwa na świecie, w Republikę Gileadzką, rządzoną przez religijnych fanatyków. W reszcie świata nic się nie zmieniło. W Kanadzie, do której przed niewolnictwem uciekają Amerykanie, ciągle panuje liberalna demokracja. W serialu przewija się wątek, że Unia Europejska stroi fochy i nakłada sankcje. Jak można się domyślać, wszyscy wyrazili zdecydowany sprzeciw na Facebooku, a być może nawet podświetlili budynki w stolicach na znak solidarności. Radując się w duchu, że to nie oni tak wtopili.
Drugie nieodzowne pytanie: a co na to krajowa elita, intelektualiści, pisarze, naukowcy? Cóż, niepoprawni politycznie, czyli “som tacy Polacy, którzy piszom” zostali szybciutko wyłapani i powywieszani. Więc niewiele mają do powiedzenia.
Ale o co ja tu w ogóle… Nie mam większych problemów? Zajmij się, babo, mężem, dzieckami, rosołem, jak panbuk przykazał, zamiast snuć jakieś fantasmagorie. Kłopot polega tylko na tym, że większość składowych Opowieści podręcznej zdążyła już rozłożyć się na kanapach naszego domu, grzebiąc sobie w gaciach i od niechcenia obrzygując dywan, a obecnie odmacza sobie odciski w naszych wazach na zupę i bardzo wiele osób uważa to za normalne, a nawet zachęca do głośnego pierdzenia.
Jak wspominałam w punkcie czwartym, jesteśmy już w pół drogi. Mamy miernoty u władzy, Sereny w ONR, politykę anty- ekologiczna, sterowanie służbą zdrowia w kierunku jedynie słusznej prokreacji (antykoncepcja na receptę, generyki viagry bez, likwidacja państwowego programu in vitro), oficjalne wezwania do ignorowania konwencji antyprzemocowej, program 500+, zatrzymujący kobiety w domach, mit Wielkiej Polski w oblężonej twierdzy, sprzedajny Kościół i rosnące uprawnienia bojówek Obrony Terytorialnej.
Niestety, potwierdza się teoria, że wolność jest pierwszym przywilejem, z którego człowiek jest gotów zrezygnować i nigdy nie myśli o tym, że na tym się nie skończy, bo kiedy się raz zrezygnuje, system będzie domagał się dalszych poświęceń.
Obejrzyjcie serial, wyjdźcie ze swoich stref komfortu, rozejrzyjcie się wokół. Wtedy zrozumiecie, że wszyscy mówią tylko o żelatynie.