Każdy człowiek miewa czasem pomysły, które ciężko mu uzasadnić. Ja na przykład pasjami oglądam filmy, kompletnie nie do mnie adresowane. Inna sprawa, że czasem nie ma innego wyjścia. Lubię chodzić do kina, niestety okazuje się, że, po odsianiu zgwałconych zakonnic, mało co zostaje do wyboru. W podobnych warunkach, czyli trochę przez przypadek, chociaż nie zawsze chodzi o zakonnice, obejrzałam wszystkie części Igrzysk śmierci, Więźnia labiryntu, Dawcę pamięci, serię Niezgodna i parę innych, o czym dalej.
Nie mam nic przeciwko dystopii, zastanawiam się tylko, dlaczego nie dają tego w wersji dla publiczności policealnej. Drzewiej, nawet całkiem niedawno, bywały przecież takie filmy: Aeon Flux, Equilibrium, Wyścig z czasem, Elizjum, nie wspominając o reaktywowanej przed 4 laty Pamięci absolutnej. Czy wybitnie niepokojącym Never let me go na podstawie powieści Kazuo Ishiguro
Myślę, że powody są co najmniej dwa. W każdym razie tyle mi przychodzi do głowy.
Po pierwsze: zrobienie takiego filmu w wersji postlicealnej wymaga od twórców samoograniczenia się w dawkowaniu idiotyzmów. Choćby dlatego, że widz starszy, z racji wieku, więcej widział i ma do czego porównać. Niektórzy nawet coś tam czytali, tacy są najgorsi. Młodzi, przekonani, że kinematografia powstała jakoś tak przedwczoraj, są bardziej ufni.
Drugi powód jest, że tak powiem, bardziej socjologiczny. Ponieważ socjolożka ze mnie jak z koziej dupy trąba, państwo pozwolą, że sobie chałupniczo pomajaczę.
Dystopia, czyli pesymistyczna wizja hipotetycznej przyszłości, oparta na najczarniejszych refleksjach, wysnutych z teraźniejszości, w wersji dla młodzieży ma jeden wspólny mianownik: linię podziału. Zamknięte, ściśle kastowe społeczeństwa w filmach, które wymieniłam, dzielą się na beneficjentów systemu oraz wykorzystywanych, często na śmierć, niewolników. Nie jest to żadne odkrycie Ameryki. Nie od dziś wiadomo, że nierówności społeczne występują w każdym systemie. Jednak w filmach dla młodzieży podział przebiega po linii wieku. Krwiopijcy są zawsze dorośli, zaś buntowniczy niewolnicy – zawsze młodociani.
Oczywiście, w filmie dla młodzieży główna bohaterka (znacznie rzadziej bohater) musi być w wieku odpowiednim do tego, by się z nią publika identyfikowała. No dobrze, ale płyńmy dalej.
My mieliśmy Anię z Zielonego i dobrotliwe powieści Siesickiej. Oni mają waleczną laskę z łukiem, która staje przeciwko rabunkowej dyktaturze, czyniącej z ludzi niewolników, tyrających na dobrobyt wybranej garstki uprzywilejowanych. Historia, przedstawiona w Igrzyskach śmierci została zakwalifikowana do gatunku science – fiction. Punktem wyjścia fabuły są doroczne igrzyska, na które każdy dystrykt wysyła dwójkę dzieci, które potem, podczas transmisji na żywo, wyrzynają się nawzajem, wygrywa ostatni. Zastanawiam się czy i na ile popularność tej serii wynika stad, że młodzież w podobny sposób postrzega pracę w korporacjach i swoje perspektywy zawodowe. Nie twierdze, że jestem specjalistką od współczesnej kultury młodzieżowej, ale coś tam liznęłam i mi wyszło, że wątek młodych, zbuntowanych przeciwko nieludzkiemu systemowi, odzierającemu z indywidualności i zmieniającego ich w trybiki, jest coraz bardziej powszechny w produkcjach targetowanych na nastolatki. Alternatywnie z produkcjami, w których młodzi bohaterowie uzyskują nadludzkie moce stając się np. wampirami (Zmierzch) lub strażnikami utajonej wiedzy (Dary Anioła: Miasto kości). Jednym z większych komplementów, jakie może usłyszeć młody człowiek od swoich kumpli jest „rozwaliłeś system”.
Czyli, jak się wydaje, nie za bardzo czują się w tym systemie jak u siebie. Ciężko tego nie rozumieć, każdy to przeżył. Znam też wielu dorosłych, którzy ciągle się tak nie czują. No dobrze, ale dlaczego ten bunt musi być podany w tak niestrawnym sosie?
Seria Niezgodna zaczęła się całkiem ambitnie. I nawet aż tak bardzo nie przypomina Igrzysk śmierci, jak wielu widzów jej zarzuca. Tu będę łagodna – ostatecznie możliwości przedstawienia buntu przeciwko jednemu i temu samemu systemowi są jednak ograniczone.
No więc mamy zamkniętą społeczność, podzieloną na frakcje, gdzie przynależność do frakcji znaczy więcej niż więzy krwi. Młodzi poznają swoje przeznaczenie, przechodząc oniryczny test, rozgrywający się tylko w ich głowie. Jednak co jakiś czas trafiają się ludzie, wykazując więcej niż jedną predyspozycję. Ci niezgodni uważani są za zagrożenie dla systemu i eliminowani. W najlepszym razie muszą się ukrywać. Tymczasem dochodzi do wojny między frakcjami, bo jedna z nich chce przejąć całkowitą władzę. No i git. Wygląda spójnie i może nawet takie jest.
Gorzej, że autorka powieści, na podstawie której kręcone są kolejne części, postanowiła zrobić z tego Modę na sukces. W trzeciej części to normalnie tylko dziada z babą brak. A tak to wszystko jest: wyniszczona wojną genetyczną Ziemia, tajemnicze osiedle poza granicami miasta, ukryte za polem siłowym, estetyczna Rada, która tym wszystkim trzęsie, wystrojona jak na paryski tydzień mody, porywanie dzieci z peryferyjnych osad w celu zrobienia im prania mózgu, niezawodne serum prawdy, drony, widzące przez ściany oraz inteligentne tarcze, przepuszczające pociski tylko w jedną stronę (znaczy od się). W porównaniu z tym testy broni elektromagnetycznej w Legnicy to pikuś. No i Tris chyba trochę odpuściła treningi, bo jak na wojowniczkę to jakaś taka pulchna się zrobiła.
No, luuudzie! Na szczęście była tania środa, bo nie wybaczyłabym sobie zainwestowania więcej niż 15 złotych.