Do polskiego kina mam stosunek ambiwalentny. Cieniem na naszych relacjach położył się Jańcio Wodnik i po 20 latach ciągle nie mogę zapomnieć tych 100 minut, których nikt mi nie zwróci. Być może to dziecinne, tak jakby obrażać się za Grocholę na całą polską literaturę, albo za zespół Pectus na muzykę, ale niestety ciężko znoszę rozczarowania. Wyjątek robię dla Smarzowskiego, zresztą, sądząc po tłumach w kinie, nie tylko ja.
No i co takiego potrafi Smarzowski, że się na niego z reguły chadza? Ano mam taką prywatną teorię na temat polskiej natury. Polak, moim zdaniem, potrzebuje się śmiać. Niech to będzie śmiech przez łzy, czy gogolowski śmiech z samych siebie, ale niech będzie. Niedawno byłam w Teatrze Polonia na 32 omdleniach. Tłumy. Na Klimakterium czy Klub Hipochondryków kupić bilety – senne marzenie. Smarzowski wpadł na to wcześniej niż inni, ale nauka nie poszła w las. Lukasz Palkowski, realizując film o profesorze Zbigniewie Relidze, czerpie z doświadczenia mistrza pełnymi garściami. Gdyby realizował komedię, wyłożyłby się na tym wręcz pokazowo. Ale zrobił dramat biograficzny. I to jest zupełnie inna para kaloszy.
Co do tego, czy Bóg ma poczucie humoru, zdania są podzielone. Według niektórych świat to w ogóle jedna wielka hucpa i stworzyć coś takiego da się jedynie na większym odlocie. To jak bardzo odjechani muszą być ludzie, którzy chcą okiwać Boga?
W zmaganiach życia ze śmiercią humor mógłby się wydawać mocno nie na miejscu. I w filmie Bogowie czasem faktycznie wydaje się trochę pojechany. Jednak fabuła jest mocno umocowana w absurdach siermiężnego PRL-u, które same z siebie stanowią źródło niewyczerpanego humoru. Z tego względu, mimo że często balansuje na granicy ryzyka, ostatecznie jakoś się broni.
Pomysł uruchomienia w prowincjonalnym Zabrzu kliniki kardiologicznej na światowym poziomie budzi rozbawienie wszystkich decydentów. Zaś idea przeszczepiania serca wydaje się tak odjechana, że w ogóle ciężko ją traktować poważnie. No bo jak? W narodzie, który bez opamiętania rozkawałkowuje zwłoki sławnych Polaków, po to tylko, by serce pochować w innym miejscu niż resztę ciała? Jak naród, który czci serce Chopina, Szymanowskiego, Kościuszki, a jeszcze niedawno domagał się serca Jana Pawła II, może traktować serce jako mięsień czy pompę, no jak?
Zresztą prof. Sitkowski, grany przez Jana Englerta, w rozmowie z główny bohaterem nie pozostawia co do tego złudzeń. Przeszczepy serca w Polsce nigdy się nie przyjmą. Nerki, wątroba, no, może. Ale nie serce. Nie w tym kraju.
Tytuł filmu Bogowie wywołał sporą wrzawę na filmwebie. Jednak obserwując akcję, trudno oprzeć się temu porównaniu. Prof Religa, grany charyzmatycznie przez Tomasz Kota, który musi toczyć walkę nie tylko o ludzkie życie, lecz także o 5 litrów kartkowej benzyny, pieniądze na klinikę, na sprzęt, na pensje dla pracowników, negocjuje z pozycji Boga. Religa w filmie istnieje w obrębie systemu, ale jednocześnie poza nim. Z argumentem: ktoś was w końcu będzie musiał wyleczyć, trudno dyskutować.
Z drugiej strony bohaterowie, nazywani bogami, są odbrązawiani na każdym kroku. Oczywiście jest nieodzowny w takich produkcjach element autodestrukcji. Jest zżerająca od środka ambicja, która każe realizować cel za wszelką cenę. Jest element odczłowieczania pacjenta po to, by jego życie prywatne, plany i relacje rodzinnie nie przeszkadzały chirurgowi w realizacji celu. Lepiej jeśli pacjent pozostanie anonimowym ciałem na stole operacyjnym. Czy ja wiem, czy to takie naganne? 30 lat później traktowanie pacjenta jako organizmu doczepionego do narządów rozrodczych nazwane zostało „deklaracją sumienia”.
Po Jobsie, YSL i Grace Kelly chyba nie zniosłabym kolejnej biografii, realizowanej na klęczkach. Jednak tego rodzaju filmy rządzą się swoimi prawami. Robi się je o ludziach, których się podziwia, ludziach, którzy dokonali czegoś tak wyjątkowego, że nawet niewierzącym może przyjść do głowy, że zostali dotknięci w jakiś wyjątkowy sposób. Palkowski zmaga się z egzaltowanym tytułem, starając się ująć temat od trochę innej strony, uczłowieczyć ludzi, którzy na co dzień dokonują rzeczy niezwykłych, zdjąć ich z pomnika i kazać np. kłaść glazurę. Wypada to różnie. Widownia z rosnącym zdumieniem ogląda wykształcony wielkim nakładem środków w kapitalistycznych klinikach zespół chirurgów, wywożący gruz. Wydaje się, że dość lekko traktują własne ręce, które dla chirurga mają znaczenie raczej kluczowe.
Mit Polski jako najweselszego baraku w bloku wschodnim dominuje niektóre sceny, moim zdaniem trochę przesadnie, a cały film zdaje się należeć do gatunku „Polak potrafi”. Ale z drugiej strony co w sumie złego w pokazaniu, że Polak nie tylko potrafi bohatersko ginąć za Ojczyznę i czasem inne rzeczy też mu się udają? Podoba mi się także przemyt podprogowy. W latach 80-tych pomysł przeszczepu serca wydawał się z pogranicza science – fiction. Oprócz trudności technicznych, musiał radzić sobie także z silnym oporem społecznym, nieznajomością tematu, również wśród elit lekarskich, stereotypami religijnymi, lękiem przed nieznanym. „Byle by to nie było serce jakiegoś pedała, Murzyna, albo, najgorzej, baby” – zastrzega pacjent, zakwalifikowany do zabiegu. A jednak. Od pierwszej udanej transplantacji, przeprowadzonej w 1985 roku przeszczepiono w Polsce ponad tysiąc serc. Przez ten czas ustawę z 1995 roku, wymagającą wyrażonej przed śmiercią zgody dawcy na pobranie narządów, zastąpiła ustawa z 2005 roku, zakładająca zgodę domniemaną.
To nastraja optymistycznie. Być może trzeba po prostu pogodzić się z tym, że opór przed postępem zawsze był i będzie, a karawana idzie dalej.
Film kończy słynna scena Religi na sali operacyjnej, z pacjentem na stole i wyczerpanym asystentem śpiącym na podłodze, opublikowana w National Geographic w 1987 roku.
Jeden komentarz
Brombeer
Poznalam prof Relige osobiscie, byl rektorem, jà jakies cudem zasiadalam w senacie uczelni. To byl wielki czlowiek , wielki chirurg i pomimo osiagniec, calkowicie przystepny.
Ciesze sie, ze ten film wszedl do kin.
Jak tylko przybede do Warszawy pobiegne go obejrzec.