Po prostu zawód za zawodem. Tak, wiem, że ciągle narzekam, no ale jest jak jest i ciężko zamieść pod dywan. Wczorajsza noc kabaretowa na Top Trendach (no jasne, że oglądałam, gdyby nie festiwale to skąd byłoby wiadomo, że lato nadchodzi, przecież nie po pogodzie) pokazała dobitnie, że twórczość gatunkowa leży. Jedyne, co się udało to przypomnienie anegdoty, skądinąd z dłuuugą brodą, jak to nawalony Himilsbach wpada do Spatifu i zagaja taktownie: inteligencja wypierdalać! Na co zerwał się Holoubek i powiedział: nie wiem, jak państwo, ale ja wypierdalam.
Rzeczywiście są w życiu sytuacje, których nie ma sensu nadmiernie przeciągać. Jak na przykład oglądanie nocy kabaretowej, skoro już wiadomo, że przyniesie same rozczarowania. No ale nie ma co płakać na rozlanym mlekiem. Natomiast co mi do głowy strzeliło, żeby się jeszcze pobocznie dobić to umiem wyjaśnić tylko wrodzonym masochizmem.
Przechodząc po tym przydługim wstępie do meritum, idzie o to, że psycholodzy dużą wagę przywiązują do pielęgnowania „wewnętrznego dziecka”. A że akurat była okazja, Dzień Dziecka, no to pomyślałam, co mi szkodzi zajrzeć do dziecinnego, pieluchę zmienić, pupcię wypudrować no i w ogóle przejawić jakieś zainteresowanie. Czyli wybrać się na Godzillę w 3D. Owszem, recenzje nie nastrajały, ale, myślę sobie, przecież to Godzilla, więc co może pójść nie tak? Zresztą po gniocie z Matthew Broderickiem gorzej przecież nie będzie. Jeszcze obsadę przezornie sprawdziłam, bo po tych wcześniejszych filmach, w których wszyscy bohaterowie wyglądali tak samo i nigdy nie mogłam zrozumieć, dlaczego dziennikarz, pożarty na samym początku, okazuje się naukowcem, który dotrwa do samego końca, mam trochę traumę. Kogóż tam w tej obsadzie nie było! Normalnie tylko dziada z babą brak. Watanabe, Hawkins, Binoche, nawet trzecią bliźniaczkę Olsen wcisnęli. Jak się okazało, większość tylko przyszła podpisać listę płac, bo grać na pewno nie.
Na szczęście film ma walory edukacyjne. Sporo się można z niego dowiedzieć o przyrodzie. Budżet 160 milionów dolarów niestety nie wystarczył na porządne tsunami, tylko taką falkę, że pies okazał się od niej szybszy. Wiadomo już, że przed tsunami najlepiej schronić się w przeszklonej kawiarni, bo tylko szyby ciut popękają, a tak to nic się nie stanie. Wybuchy robią krzywdę tylko marginalnym bohaterom, gdyż fala uderzeniowa idzie wybiórczo, coś jak z tym niesymetrycznym prześcieradłem w scenach łóżkowych. Za to mosty! Nie wiem, czy zauważyliście, że technologia 3D wszystkie mosty podniosła o parę kilometrów. Pod każdym zionie otchłań jak stąd do jądra ziemi. I ja bym się nawet nie czepiała, gdyby nie fakt, że się strasznie dłużyło, 2 godziny zdały się wiecznością i rzeczywiście była ostra walka wewnętrzna, czy metoda na Holoubka nie byłaby najlepszym rozwiązaniem. Nie żebym uważała się za inteligencję, co to to nie! A nawet przeciwnie, gdyż w związku z tym…
W związku z tym następnego dnia postanowiłam dobić się Green Lanternem. Jakoś mi się przez minione 3 lata nie zeszło, więc pomyślałam, że nadrobię, poza tym po Daredevil i Thorze 2 nic mnie już nie zdziwi. A jednak! Thor to przy tym arcydzieło. Czy Godzilla– tu mam mieszane uczucia, być może sprawa jest jeszcze zbyt świeża. Z Green Lanterna (z tego, co mi wiadomo, puryści bardzo się oburzają na określenie Zielona Latarnia, a ja nie chcę być posądzana o obrazę uczuć religijnych, więc odmieniam jak umiem) niestety nie można się dowiedzieć o przyrodzie, za to sporo o psychologii. Chodzi zasadniczo o to, że jeden z bohaterów ma żal do taty i z tego względu postanowił rozwalić całą Ziemię, tę ziemię, zaś drugi zakłada pierścionek i robi się cały zielony, gdyż planuje ułożyć sobie życie z przyjaciółką z dzieciństwa, a tak to by nie miał gdzie.
Czyli wychodzi, że dzieciństwo faktycznie warunkuje całe nasze życie, a zwłaszcza to, czy zostaniemy superbohaterami. Po drodze jest cała masa fajnych rozwiązań fabularnych: samoloty palące się na raty, aby przed śmiercią można było dokonać znaczącej wymiany spojrzeń, nieuzbrojone pociski, której jednak podjęły decyzję, że wybuchną, a co tam, oraz podpaska na oczy, która sprawia, że Ryan Reynolds zmienia się całkiem nie do poznania.
Reasumując, z tą pielęgnacją wewnętrznego dziecka nie jest tak prosto, jak mogłoby się wydawać, przede wszystkim dlatego, że, jak można wywnioskować z popkulturowej odżywki, wewnętrzne dziecko musi być idiotą. Nie jest łatwo pogodzić się z tą diagnozą, a na pewno nie od razu.