Dawno, dawno temu, w prastarych czasach harcerskich chadzało się na tzw. rajdy. Bejzikiem wśród tego rodzaju wycieczek, taką absolutną postawą dla słabiaków, leni i zuchów z pierwszej klasy była trasa Truskaw – Pociecha – Truskaw. W praktyce wyglądało to tak, że na Bemowie pakowała się wiara w autobus 708 linii podmiejskiej i w ścisku oraz wrzasku podróżowała do pętli przy Kampinosie. Na miejscu się wszystko wysypywało z autobusu, mniej więcej tak jak w filmie “Wyjazd integracyjny”, z tą różnicą, że na ogół na trzeźwo, brało plecaki i człapało na polanę w Pociesze. Tam było ognisko, bez kiełbasek, bo na kartki, za to można było sobie przyrumienić kanapki z mielonką. Jadł ktoś kiedyś mielonkę na ciepło? Przysięgam, że nie znam gorszego paskudztwa, a kilka ryzykownych potraw w życiu spożyłam. Potem następowała część artystyczna, czyli podchody, po których kolejne 2 godziny trzeba było poświęcić na szukanie tych, co zabłądzili na amen i być może są już dawno w Bieszczadach. Przez ten czas wszyscy drużynowi z przybocznymi zdążyli się już pokłócić na śmierć i życie, obwiniając się wzajemnie o zgubienie podopiecznych, na szczęście po zaledwie kilku zawałach serca i momentach załamania udawało się większość cudem odnaleźć. Impreza kończyła się wpisem do książeczki turystycznej “Truskaw – Pociecha – Truskaw – 9 km”.
Po pętli 708 został sam zakręt, a przy polanie w Pociesze znajduje się wielki parking, ale poza tym bez zmian, nawet miejsce na ognisko nadal w tym samym miejscu, więc wspomnienia można sobie dość dokładnie odtworzyć. Zagnało nas tam, uczciwie mówię, z takiego powodu, że niedziela wielkanocna okazała się totalną degrengoladą. Po całym dniu jedzenia i przysypiania czuliśmy się ze starym jakby nam przybyło ze 100 lat i proporcjonalnie kilogramów. To się nie nadaje do szybkiego powtórzenia.
No i dobrze się stało, bo w lesie jednak ładnie.
Psu kompletnie odbiło, co widać na załączonym obrazku. Mam zwierzę totalnie zafiksowane na aport. Na widok patyczka wstępuje w nie szaleństwo, zaczyna się dygocik, dzikość w oczach i nic innego się nie liczy.
A, jeszcze chciałam wyjaśnić czapkę. To nie z powodu cold weather, ani Coldplay, tylko fakapu fryzjerskiego. No ale to temat na inną rozmowę.