Życie

Katować się w imię diety

Niedawno podczas rozmowy na towarzyskim forum internetowym padło to właśnie tytułowe stwierdzenie. W kontekście – nie warto katować się w imię diety. Pomyślałam sobie – a właściwie czemu nie?

Pod jakim mianowicie względem katowanie się w imię diety jest gorsze od katowania się pracą zawodową w imię mglistej podwyżki? Albo katowania się pracą na działce/ w ogródku w imię najpiękniejszego skalniaka w sąsiedztwie, kosztem jęczącego kręgosłupa i wypadającego dysku? Czy na ten przykład katowania się „Cmentarzem w Pradze” w imię nie wiem nawet czego – mody? obycia? Albo spędzenia połowy dnia na zakupach i większości weekendu w kuchni po to, by znęcać się nad rodziną pięciodaniowym obiadem, którego jak nie zjemy to się zmarnuje, a przecież ludzie na świecie głodują.

Ten argument zwykle mnie rozwala. Skoro ludzie głodują to chyba logiczne, że zamożniejsza część świata powinna się raczej wykazać umiarkowaniem w jedzeniu i piciu, choćby przez solidarność. Przysięgam, że jeśli ktoś poda mi twardy dowód na to, że kiedy tylko obeżrę się po kokardę to Sudanowi od tego przybędzie, chuj, lecę do apteki po raphacholin i zjem tuzin schabowych. I gar bigosu.  Ale pod warunkiem, że dowód, bo dla hipotezy nie będę ryzykować.

Sprzeciw wobec katowania się w imię diety swój rodowód wyprowadza z troski o anorektyczne nastolatki. Rzeczywiście zrodzone z ojca Photoshopa wzorce urody, lansowane natrętnie w kolorowych magazynach, mogą wyjałowić niedoświadczony i mało asertywny umysł. Jednak wśród po-czterdziestek bardziej ponure żniwo zbierają choroby związane z nadwagą i brakiem ruchu.

Nie chodzi przecież o to, by zmienić swoje życie w ekranizację „Legendy o świętym Aleksym”. Uwagę o katowaniu się dietą zarobiłam po wyznaniu, że zamieniłam młode kartofle na mniej kaloryczny kalafior. Znaczy katuję się. No pewnie, życie jest w końcu takie krótkie. Ergo – przeżyjmy je z nadwagą. Po co sobie czegokolwiek odmawiać? Zastanawiam się, dlaczego tak wiele kobiet traktuje swoje ciało gorzej niż własne dzieci. Dziecku, które przynosi kolejną z rzędu jedynkę raczej nie powiemy – oj, nie katuj się tą nauką, życia szkoda, zjedz sobie czekoladkę na pocieszenie. To by było niewychowawcze. Ale jakoś nie mamy oporów, by w analogiczny sposób komunikować się z własnym organizmem, przynoszącym nam kolejny kilogram.

Przyznawanie się do dbałości o ciało w pewnych kręgach uchodzi za płytkie i powierzchowne. Do dobrego tonu należą deklaracje braku zainteresowania modą czy nieznajomości rodzajów kosmetyków. To nas legitymizuje jako osoby uduchowione i intelektualne. Mi naprawdę wisi, czy ktoś ubiera się w bezkształtne szmaty z hinduskiego sklepu, a fryzjera unika z zasady. Zachodzę tylko w „muśniętą słońcem” głowę, jakim to głęboko humanistycznym przekazem może mnie zaskoczyć osoba, która tak bardzo nienawidzi własnego ciała, że żałuje mu odrobiny balsamu. Przyznam, że wielopłaszczyznowa troska o człowieka (który wszak brzmi dumnie) w wykonaniu kogoś, kto nie potrafi lub nie chce zatroszczyć się o siebie, niespecjalnie mnie przekonuje.

Życie jest rzeczywiście cholernie krótkie. Według mnie lepiej przeżyć je w niezłej formie niż zajadać.

4 komentarze

  • Lily

    nic ująć się nie da. Dodać można jedynie, że osoby, które hodują te mistyczne kilogramy oraz wąsy często mają błysk pogardy w oczach i totalny brak, jakże banalnego;) , życia erotycznego w pakiecie.

    • ewok

      A, nie zgodzę się. Przykład z życia – obecnie katuję się ćwiczeniami na kręgosłup. To JEST katorga, bo nieruszane od lat mięśnie, powykręcane w chińskie osiem, protestują donośnie i bywają poranki, że zwlekam się z łóżka w gorszej formie niż Twoja Babcia.
      Ale ortopeda, którego regularnie odwiedzam, mówi, że są postępy. Inny przykład – rzucenie palenia dla wielu ludzi jest katorgą, bodaj dla wszystkich, których znam.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *