Jak już kiedyś wzmiankowałam, często nurzam się w rozpuście, przez ludzi inteligentnych, oczytanych i posiadających wyrafinowane gusta określanej mianem „guilty pleasures”. Jako że nie dysponuję żadną z tych cenionych zalet, o „guilty” raczej nie ma mowy, zostają same „pleasures”.
Należy do nich i to powiedziałabym nawet, na poczesnym miejscu, serial stacji Starz Spartacus. Jego tematyką są przygody pewnej ekipy filmowej, której spec od castingu przedstawił kandydatów do ról antycznych gladiatorów. Producent spojrzał i powiedział : fajnie, a teraz zróbcie coś, żeby na litość boską chociaż co trzeci nie wyglądał na geja. Serial opowiada o tym, co było potem.
Do obsady dołączyła Lucy Lawless, którą większość widzów Xeny, wojownicznej księżniczki posądzało o to, że jest lesbijką oraz John Hannah, który grał geja w Czterech weselach i pogrzebie, czyli można powiedzieć, udało się zachować konsekwencję w castingu.
W trakcie emisji pierwszego sezonu u odtwórcy tytułowej roli wykryto chłoniaka nieziarniczego. Andy Whitfield podjął leczenie w Nowej Zelandii, a stacja lojalnie postanowiła na niego poczekać. Żeby jednak widzowie nie zapomnieli o serialu, podjęto decyzję o nakręceniu prequela. Pomysł kompletnie z dupy wzięty, bo co za sens kręcić serial o Spartakusie bez Spartakusa i kogo w ogóle zainteresuje coś, co było wcześniej, skoro wiadomo, co zdarzyło się potem, poza tym ząb czasu zdążył już odcisnąć piętno na odtwórcach głównych ról, zwłaszcza na Lucy. W ten sposób powstał najlepszy, moim zdaniem, sezon zatytułowany Bogowie areny.
No po prostu tylko dziada z babą w nim brak, bo tak to wszystko jest. Jatka goni jatkę, odcięte kończyny fruwają niczym motyle na wiosnę, krew tryska po prostu pokazowo, tym bardziej, że sceny walk nakręcono w półkomiksowej konwencji, która świetnie sprawdza się w warunkach antycznego mordobicia, co już udowodnił film 300. Dzięki temu widz może poklatkowo prześledzić trajektorię lotu odciętej głowy, co z pewnością pogłębia doznania estetyczne.
Do tego intrygi, knucie, zbrodnie, trucizny i mnóstwo dosadnie pokazanego seksu. Właściwie jest to pornografia rzeźniczo – seksualna, na tyle mocna, na ile może być produkcja emitowana w normalnej telewizji.
Fabuła, rozgrywająca się w scenerii (dalekiej od historycznych przekazów) antycznego Rzymu, daje ogromne pole do popisu. Kostiumolog najwyraźniej kieruje się zasadą – im mniej tym lepiej i naprawdę nie pozostawia zbyt wiele wyobraźni. Metroseksualni odtwórcy ról gladiatorów stanęli na wysokości zadania i widać po nich ciężką pracę na siłowni. Do pruderyjnych też raczej nie należą, jest więc na czym oko zawiesić. Zaś system niewolniczy, na którym opierały się zarówno Republika jak i Cesarstwo Rzymskie otworzył przed scenarzystami nowe, nieoczekiwane możliwości. Jak wiadomo, jedną z największych ich bolączek jest strach przed „klątwą Moonlighting”. Serial z lat 80-tych opierał się na iskrzeniu między Bruce’m Willisem i Cybill Sheppard. Kiedy w końcu poszli do łóżka, wszystko szlag trafił. Widzowie, a zwłaszcza widzki, nie życzą sobie oglądać par, które po prostu uprawiają seks. One muszą uprawiać ten seks za każdym razem po raz pierwszy. Warunki starożytnego Rzymu umożliwiają to jak żadne inne. Raz, bo państwo kazali, więc się nie liczy. Drugi raz w marzeniach sennych, trzeci – w majakach na jawie, czwarty w restrospekcji, piąty – we flashforwardzie, generalnie możemy się tego seksu naoglądać po prostu po uszy, a bohaterowie raz po raz odzyskują cnotę po to by ją znów stracić, a następnie odzyskać i się robi jak u Ireny Santor „każda miłość jest pierwsza, najgorętsza, najszczersza”. Oczywiście produkcja ogólnodostępna (czyli bez ryzyka, że jakaś podejrzana wypożyczalnia internetowa wyczyści nam do imentu kartę kredytową) musi w jakimś zakresie hołdować tradycji. W Spartacusie objawia się to tak, że seks mogą uprawiać z reguły osoby pozostające w związkach małżeńskich, co nie oznacza, że ze sobą. Na szczęście wielopłaszczyznowe zależności gwarantują od razu rozgrzeszenie. Bo Spartacus to nie jest zwykłe porno. To porno psychologiczne.
Wyższość drugiej części (prequela) nad pierwszą opiera się imo na tym, że Spartacusowi marzy się głównie seks z żoną nieboszczką, a Gannicusowi (bohaterowi Bogów areny) – z kobietą chwilowo żywą, aczkolwiek średnio dostępną. Różnica jest dość subtelna, gdyż w Spartacusie, postrzeganym jako czteroczęściowa, jak dotąd, produkcja, każdy jest żywy, dopóki nie umrze. W życiu codziennym także obserwujemy to zjawisko, z tym że w Spartacusie to się dzieje znacznie szybciej. Obiekt uczuć Gannicusa. Melitta jest więc bardziej żywa niż żona Spartacusa, która po prostu jest martwa trochę dłużej i już się wszyscy do tego przyzwyczaili. Ten fakt umożliwia Gannicusowi seks bez podejrzeń o nekrofilię, aczkolwiek, jak wspomniałam, granica jest umowna. Szansę wykorzystuje w miarę możliwości, które, biorąc pod uwagę zastane warunki, porażające nie są.
Swego czasu stoczyłam z inną fanką serii szereg dyskusji o coś, co przyjęłyśmy nazywać charyzmą, a prościej mówiąc chodzi o „coś w oczach”. To jest podstawowy czynnik, przesądzający o tym, że jednego metroseksualnego gladiatora przyjmuje się z dobrodziejstwem inwentarza, a innego nie. Moim zdaniem Gannicus miał w oczach, a Spartacus mniej. Obie jednak zgodziłyśmy się co do tego, że obecny w ogóle nie ma. Andy przegrał bowiem swoją najważniejszą walkę w życiu i zmarł po 18 miesiącach od postawienia diagnozy. Zastąpiono go aktorem z pozoru podobnym, jednak zaważył brak „czegoś w oczach”.
I tu dochodzimy do tytułowego pytania. Ponieważ właśnie byłam na dość inwazyjnym pilingu i ilość rozrywek, w których mogę brać udział, nie zakładając na głowę powłoczki od jaśka jest raczej ograniczona, postanowiłam rozerwać się moim ulubionym serialem.
W końcu kiedy kobieta po ciężkim dniu wraca od kosmetyczki to chce przecież otworzyć sobie butelkę Karmi i spokojnie obejrzeć pornosa, tak? jakoś odreagować stresy dnia codziennego. Tymczasem okazało się, że 4 odcinki najnowszej, czwartej serii nichuja rady nie dają. Starz poległ na tym samym, co w Camelot. Sory, ale mnie piętnastu chłopa terroryzujących Republikę Rzymską jakoś nie przekonuje. Rzym zresztą wystawił proporcjonalne siły. Walki w ciasnych kadrach, uzasadnione scenariuszem poprzednich sezonów, już się nie sprawdzają, a co gorsza seksu tyle co kot napłakał i w ogóle bez charyzmy. Melitta nie żyje, Sura tyż, a spece od efektów komputerowych skupili się głównie na tyłku Saxy, przynajmniej mam taką nadzieję, bo jeśli pokazano jej prawdziwy tyłek to damska połowa ludzkości nie ma po co żyć. I ja się pytam, gdzie jest mój ulubiony pornol? Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie…?