Inne,  Miejsca

To nie jest kraj dla zwykłych ludzi

W tym roku minie 36 lat transformacji. Prawie dwa razy tyle ile trwało dwudziestolecie międzywojenne. Wtedy udało się wygrać z bolszewikami, wybudować port w Gdyni i uregulować kwestie aborcji, mimo zmieniających się co pięć minut rządów. Tak na szybko wymieniam z pamięci, bo działo się dużo więcej. Co mamy teraz, po 36 latach, które upłynęły od pierwszych częściowo wolnych wyborów? Dopszsz, jeden problem naraz:

1. Pamiętacie czasy, gdy samochody służbowe musiały mieć maksymalnie 4 miejsca siedzące? Koncerny samochodowe tego nie rozumiały i uparcie produkowały auta dla pięciu osób. Wiec polska myśl techniczna, idąc za pięknym umysłem legislacyjnym, wymyśliła bułę, dzielącą tylne siedzenie. Otwarte pozostaje pytanie, kto przytulił kasę za te buły?

2.  Jeszcze fajniejszym pomysłem były warunki homologacji leasingowej, którą spełniał wyłącznie jeden model Nissana. Na pewno pamiętacie: wyglądał jak owad po nieudanej teleportacji. Znów: kto na tym skorzystał?

3. To były czasy, gdy każdy polski obywatel, któremu zamarzyła się dalsza podróż, musiał płacić podwójny VAT. Polskie biura podróży nie sięgały wtedy poza Tunezję i Egipt. Jeśli ktoś chciał polecieć dalej, musiał szukać oferty u niemieckich touroperatorów. Czyli zapłacić VAT i w Polsce i w Niemczech. No bo po co się szwędać po świecie, skoro, cytując Wiecha, jeżdżą przeważnie koniokrady. Podwójny VAT przetrwał lekko licząc 5 lat.

5. Okres świetności przeżywały wtedy firmy dostarczające Polakom sprzęt RTV i AGD z Niemiec. Umawiało się taką usługę np. telewizor Sony, z dowozem do domu późno w nocy. Wychodziło parę stówek taniej niż w polskim sklepie, przy rażącej wtedy dysproporcji zarobków polskich vs. niemieckich. Zgadnijcie, na czyją korzyść ta dysproporcja była…

6. Już dawno byliśmy w UE, gdy ówczesną ministerkę od cyfryzacji, Annę Streżyńską nagle tknęło, że jest coś niefajnego w tym, ze Polacy, którzy podróżują w obrębie Unii, wciąż płacą stawki wyznaczone przez widzimisię operatorów sieci komórkowych. Znienacka wszło na jaw, że można wyregulować prawnie te same stawki, które obowiązują inne nacje UE. Po prostu Eureka. Potem ją za karę zdjęli ze stanowiska.

Można to wszystko wpasować w narrację o dzikiej transformacji, ale czy ona naprawdę się skończyła? Bo ciagle odnoszę wrażenie, że kolejne rządy testują nas, obywateli, na okoliczność: no dobra, skoro tyle lat znosili pańszczyznę, przyzwyczaili się być w urzędach traktowani jak odpad, no to co z my z nimi…? Wiadomka, przeczołgamy ich bardziej, w końcu są przystosowani. Niech kichają na rozkaz po połknięciu pigułki po, okazują akt notarialny za każdym razem, gdy chcą odwiedzić partnera w szpitalu i płacą ciężki pieniądze zakładom pogrzebowym, bo nie mogą,  w świetle wciąż obowiązującej ustawy z 1959 roku, rozrzucić prochów bliskich ani przechowywać ich w domu.  Lub, z bardziej przyziemnych spraw: dlaczego musimy płacić za Aperol Spritz od 30 złotych wzwyż, jak w centrum Palermo kosztuje 3 euro? No ale, co nas nie zabije, to nas wzmocni, więc na zdrowie i wszystkiego najlepszego. 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *