Kontynuując poprzedni wątek: posiadanie pól tysiąca przedmiotów tego samego gatunku, o ile nie dotyczy książek, bo to jest jedyny usprawiedliwiony i uwarunkowany tradycją przypadek, powinno raczej budzić politowanie niż zachwyt. Gdyż mamy tu do czynienia nie ze znawczynią mody, tylko kompletną dyletantką, która, mimo kasy i upływu lat, nadal nie zorientowała się, w czym jej dobrze i co jej pasuje.
Przemysł odzieżowy niszczy planetę odrobinę mniej niż paliwowy, co plasuje go na drugim miejscu największych trucicieli środowiska. Wartość światowego rynku mody została przez agencję McKinsey oszacowana na 2,5 tryliona dolarów, ustępując jedynie handlowi bronią,
Produkcja JEDNEGO bawełnianego tiszerta wymaga 2700 litrów wody. Dla porównania, człowiek, pijący zalecane przez lekarzy 2 litry wody dziennie, wykorzysta ten limit przez trzy i pół roku. Bardziej obrazowo: jeden tiszert, który zakładacie do odkurzania, produkcji barszczu ukraińskiego i porządków w piwnicy, a jak się zeszmaci lub poplami, wyrzucacie bez żalu, kosztuje Ziemię tyle wody, ile trzy osoby wypiją w ciągu roku, zakładając, że przynajmniej jedna z tych trzech chodzi na siłownię, więc chleje więcej.
Nie ukrywam, że pokładam się ze śmiechu, czytając pełne troski o przyszłość planety wstępniaki redaktorów naczelnych pism modowych. Jest źle i będzie jeszcze gorzej, wiec działajmy! Po czym następują cztery strony „must have”, pełne rekomendacji, gdzie i za ile kupić jakże niezbędną w naszym ocieplającym się klimacie kurtkę puchową lub spódnicę w lamparci wzór, która zbiegnie się po pierwszym praniu. Co tydzień portal Gazety Wyborczej publikuje wypasione raporty pod firmowym znakiem „Piątki dla klimatu”. A pod nimi: informacje o nowych modelach aut benzynowych, wyprzedażach w sklepach odzieżowych i wnętrzarskich, pod chwytliwymi tytułami: “porywającą kreację wieczorową możesz mieć już za 99,90 złotych”, lub “odśwież swój salon tymi niedrogimi dodatkami”.
Bez względu na troskliwe opakowanie, przekaz jest zawsze ten sam: kupuj, kupuj, KUPUJ! Potrzebne, niepotrzebne, KUPUJ. Obrastaj w rzeczy, niech one rządzą twoim światem, bo mieć jest dużo ważniejsze niż być, a wręcz nawet to, co masz i tylko to, świadczy o tym, kim jesteś.
Pamiętam czasy, kiedy do Polski wchodziły światowe sieciówki: Zara, Mango, Promod, H&M itd. Ich sklepy wyglądały wtedy jak butiki projektantów: trzy fasony żakietów, pięć bluzek. Teraz przypominają sklepy z używaną odzieżą (a dobrze wiem, jak one wyglądają, bo większość studiów przepracowałam w jednym z nich), czyli stosy. Stosy, zwały, hałdy szmat, po 50, 30, 20 złotych i wszystkie wrzeszczą KUPUJ!
Nie inaczej jest z perfumami. Niedawno miałam za zadanie dokonać zakupu wody perfumowanej Black Opium. Myślałam, że to będzie łatwe, więc totalnie zgłupiałam przed półką, na której stały nie jeden, nie dwa, lecz sześć rodzajów pachnideł pod marką Black Opium. Dawniej, i do tego nawykłam, był jeden rodzaj perfum, sygnowany daną nazwą. Teraz to jakoś pączkuje i nagle z jednego Dior Addict robią się trzy, a z Opium to jak już pisałam. Po prostu: po co?
Pozwólcie mi popłynąć kosmetycznie, zanim wrócę do ciuchów: mój ulubiony przykład, tak zwane podkłady, czyli pudry w kremie. Pamiętam reklamy sprzed 20 z górą lat: podkłady już wtedy dopasowywały się do skóry, oddychały, śpiewały i tańczyły. Obecnie każdy z producentów zaskakuje nas informacją, że nowy innowacyjny puder w płynie oddycha, dopasowuje się, śpiewa i tańczy. ALE to dopiero teraz udało się stworzyć tę przełomową formułę, na którą z zapartym tchem czekała cała ludzkość. Być może jestem zgorzkniała, więc poprawcie mnie, jeśli się mylę, ale czy to aby nie oznacza, że pudry, wyprodukowane i entuzjastycznie reklamowane w środkach masowego przekazu przez minione 20 lat, że właśnie to robią, to jednak tego nie robiły? Bo, tak sobie kombinuję, gdyby robiły, to po co było tworzyć nowe? Taka pierwsza myśl prosto z głowy: skoro tamte nie robiły tego, co miały i było to publiczne obiecywane, to może i te nowe też tego nie robią..?
Wracając do ciuchów, ostatnio dużo zamieszania w showbizie i na portalach plotkarskich zrobiła akcja celebrytek, żeby pójść na ściankę w kreacji już raz założonej. Oczywiście, celebrytki zrobiły z tego parodię, wybierając na pozowanie fotoreporterom ubrania ewidentnie za małe, myszką trącące lub w ogóle nie pasujące do osoby i sylwetki. No ale sprawdźmy, jak my, normalni ludzie, możemy zagospodarować ten trend.
Nie wiem, skąd bierze się przekonanie, że nie wypada pokazać się dwa razy w tej stylizacji w tym samym towarzystwie. Nie mam tu na myśli obfotografowanych iwentów, oplotkowanych potem na portalach i w kolorowych czasopismach, tylko prywatne sytuacje towarzyskie: skąd bierze się w ludziach ten narcyzm, każący im myśleć, że każdy dokładnie zapamiętał kreację, w której przyszli na imprezę? Czy pamiętacie, kto się w co ubrał na urodziny Doroty w grudniu 2015 roku? No właśnie…. Oni też nie. Brutalna prawda jest taka, że jeśli miałaś dekolt lub mini, to większość facetów zapamiętała, że pokazałaś cycki albo nogi, a większość kobiet zauważyła, że faceci to zauważyli. Ale czy kiecka, którą założyłaś, była czarna, czerwona, biała, czy srebrna, to już nikogo nie obeszło. Nie ma żadnego, powtarzam, żadnego powodu, by nie założyć tych samych ciuchów po raz drugi, piąty, dziesiąty. No chyba, że wybraliście coś z nadrukiem „Pan jest moim pasterzem” lub „Wołyń-pamiętamy”, bo to faktycznie jednorazowa sprawa.
Skoro już tak szczerze rozmawiamy, wklejam zdjęcie mojej szafy. To są wszystkie ciuchy, które posiadam, oprócz okryć zewnętrznych, które są w innej szafie (po sześć na zimę i wiosnę/jesień) i outfitów na siłownię/jogę. Poza tym posiadam majtki, które okazjonalnie noszę. Wcześniejsze zdjęcie przedstawia moją szufladę na kosmetyki. Zaprawdę, powiadam Wam, da się tak żyć!