Punktem wyjścia do tytułowej parafrazy jest rzecz jasna cytat z filmu Marka Koterskiego. Odnosił się akurat do sytuacji drogowej: „No i tak stoimy na skrzyżowaniu, dwie baby i ja – mówił Robert Więckiewicz – Myślę sobie: jak ruszę, to one jednocześnie też, więc stoimy”. Ten mit pokutuje, sama czasem zauważam element paniki w oczach kierowcy na nieoznakowanym, czy ja wyglądam na osobę odróżniającą lewą od prawej. Oprócz tego widuję: dłubanie w zębach, uchu albo co gorsza w nosie (i wycieranie palca w kierownicę), wyciskanie pryszczy we wstecznym lusterku podczas postoju na czerwonym oraz gruntowny przegląd łupieżu. Zawsze mnie zastanawia, czy oni nie wiedzą, że my to widzimy? Czy może zamówili samochód z lustrami weneckimi zamiast szyb i nie mieli kiedy się zorientować, że zamówienie nie zostało zrealizowane?
Najbardziej mi szkoda tych od pryszczy, bo czuję, że muszą być samotni. Tę czynność, jak można się naocznie przekonać na każdym polu namiotowym oraz na plaży, wykonuje się bowiem w parach. Rozkłada się kocyk na słońcu, po czym kobieta przystępuje do czynności kosmetycznych na leżącym partnerze. Taki odpowiednik iskania u małp. Ostatnio, przynajmniej na plaży, robi się to nieco bardziej intymnie, stąd, jak przypuszczam, rosnący popyt na parawany. Więc jak kolega zaskakuje Was informacją, że właśnie znalazł miłość swojego życia, to przede wszystkim sprawdźcie mu plecy. Jeśli nie powyciskane, to znaczy, że ściemnia.
No ale odbiegłam od tematu, punktem wyjścia miało być pierwszeństwo, a dopiero potem wolne wnioski. Bo ono, nam, kobietom, podobno przysługuje i często pojawia się wśród argumentów stosowanych przez przeciwników równouprawnienia, którzy uwielbiają nas straszyć, że jak się będziemy przy nim upierać to jeszcze, o zgrozo, dojdzie do tego, że będziemy musiały nauczyć się otwierania drzwi.
Jak powszechnie wiadomo, naciśnięcie klamki przekracza zdolności tak manualne jak intelektualne przeciętnej kobiety, więc żeby znaleźć się po drugiej stronie ściany, bezwględnie potrzebuje mężczyzny. W innym przypadku będzie się bez końca kręciła po jednym i tym samym pomieszczeniu, bez możliwości dostania się choćby do łazienki, o ile jest to łazienka wyposażona w drzwi, a przeważnie jest.
Dramat się robi, gdy drzwi są rozsuwane. Wtedy już wszyscy się gubią. Siłownia, do której chodzę, znajduje się na trzecim piętrze. Oczywiście, jak na prawdziwych sportowców przystało, wszyscy jeździmy windą. No więc wsiadam do windy, za mną trzech napakowanych facetów i jedziemy na parter. Dojeżdżamy, drzwi się rozsuwają i nikt się nie rusza. Ja, bo jestem rozpłaszczona na tylnej ściance, oni, bo jako kobieta mam pierwszeństwo. Sytuacja patowa, więc, jak u Koterskiego, stoimy. Zwykle kończy się na tym, że nie widząc innego wyjścia, odpłaszczam się i przepycham przez te bary. Kiedyś trafił się jeden przytomny, który stojąc najbliżej drzwi wysiadł pierwszy. Na pożegnanie powiedział „thank you”, stąd wnioskuję, że nietutejszy.
Siłownia to w ogóle temat rzeka. Pomijam już nagminne, zwłaszcza latem, prezentacje muskulatury na gołych torsach, bo tego nie da się odzobaczyć w dowolnym miejscu miasta, w którym trwa akurat jakaś budowa. Oprócz oczywiście miejscowości nadmorskich, gdzie budowa w ogóle nie jest konieczna. Mnie osobiście najbardziej pasjonuje rykowisko. Odgłosy paszczą osiągają czasem takie decybele, że są słyszalne nawet w damskiej przebieralni. Chodzi o te wszystkie „Y” i „HY”, wydawane przy podnoszeniu ciężarów i spełnia, jak podejrzewam, podobne zadanie co okruszki na zdjęciu chleba. Tak jak w celu osiągnięcia wrażenia, że fotografowane pieczywo jest świeże i chrupiące, należy rozrzucić wokół niego okruchy, tak ciężar podnoszony przy akompaniamencie „Y” i „HY” od razu wydaje się cięższy. Ci, którzy nie stosują odgłosów paszczą, mają do wyboru dwie sztuczki. Jedna to bezwładne upuszczanie ciężaru po podniesieniu, na podłogę, najlepiej tak, żeby zadrżała, bo osiągnięty w ten sposób huk na pewno sprawi, że wszyscy się obejrzą. Druga polega na dyskretnym przesunięciu wtyczki na obciążeniu maszyny do ćwiczeń, tak, żeby osoba, która przyjdzie po nas, pomyślała, że pracowaliśmy na 120 kilogramach, a nie realnych pięćdziesięciu.
Odgłosy paszczą mają także zastosowanie poza siłownią. W jednym z odcinków “Community” emerytowany prezes dużej firmy, grany przez Chevy Chase’a nauczał młodego adepta, jak monopolizować uwagę za pomocą kichania, ale takiego męskiego, nie jakiegoś tam delikatnego apsik. Mężczyznom zdarza się pójść o krok dalej i w sytuacjach towarzyskich zaskoczyć donośnym charknięciem, w które zaangażowana jest cała nosogardziel. Z tego, co zaobserwowałam, a niestety tak mam, że jak ktoś robi coś obrzydliwego to nie potrafię odwrócić zahipnotyzowanego wzroku, w celu osiągnięcia spektakularnego efektu, konieczne jest zaciągnięcie zawartości nosa niejako wstecz, wzbogacenie jej tym, co tam z oskrzelach zalega i całą tę mieszankę potężnie odchrząknąć, przemieszczając ją do gardła, a następnie połknąć na oczach zgromadzonych. Przyznam, że nigdy nie znalazłam w sobie dość odwagi, by zapytać, czy wykonawca takiego manewru uważa za seksowne obnoszenie się z umiejętnością połykania własnej flegmy, więc to już pewnie pozostanie tajemnicą na wieki, ale osobiście jestem skłonna obciążać winą Jamesa Camerona, reżysera filmu „Titanic”
Niedawno stałam w kolejce do damskiej toalety, obok była męska i zaistniało porozumienie międzykolejkowe. „Ja nie rozumiem, co można robić w kiblu tyle czasu? – zdenerwowała się jedna z kobiet. „To jest pytanie, na którą ludzkość nigdy nie znajdzie odpowiedzi – wyznał w zadumie brodaty hipster.
Nie miałam czasu wyjaśnić, bo akurat kabina się zwolniła, ale powodem jest to, że kobiety nauczone są udawać, że w ogóle nie sikają. Więc żeby sprawa się nie rypła, sikają bezgłośnie, a to musi swoje potrwać. Jeśli chodzi o tę drugą sprawę to w ogóle nie ma sensu jej omawiać, bo mocno zahacza o metafizykę i zakłada współpracę ze strony zastępu aniołów, więc to zbyt skomplikowane. A trzecią wszyscy znają z telewizyjnych reklam: polega na unoszeniu się w białych spodniach na chmurce złożonej z porannej mgły i organicznej bawełny.
Nie twierdzę, że bycie mężczyzną jest łatwe, sama w życiu bym się nie zamieniła. Pomijając już panikę, którą wzbudza u mnie samo wyobrażenie, że jakieś włosy mogłyby mi rosnąć na twarzy, wymagania, którym musi sprostać tak zwany porządny facet, są nie do pozazdroszczenia. Pamiętasz, kochanie, jaka dziś rocznica? Gonitwa myśli: ślubu raczej nie, bo teściowa nie dzwoniła z życzeniami, no to pierwszej randki? Seksu? Pocałunku? Po powrocie z kwiaciarni okazuje się, że wstąpienia do NATO. Wszystkie te: pamiętasz, co mówiłam wczoraj? A pamiętasz, co pomyślałam, ale nie powiedziałam? Nie, wcale nie jestem zła, po prostu bardzo, BARDZO mi przykro.
Może to kiedyś rozwinę. W każdym razie nie mam nawet żalu o te opowieści o wnoszeniu gdańskiej szafy na piąte piętro, przy którym ponoć umiera feminizm. Wprawdzie jak kupiłam taką z Ikei, to, oprócz opłaconych tragarzy, nikt się nie zgłosił na ochotnika, no ale to nie była gdańska. Ani fortepian, przy którym to hoho jaki można rozwinąć wachlarz męskich możliwości. No ale z tym rykowiskiem, windą i samoiskaniem w samochodzie to można by parę rzeczy poprawić.