Zaryzykuję stwierdzenie, że konfiguracja: brzydsza i ładniejsza koleżanka znana jest każdej kobiecie, która chodziła do szkoły. Korzyść jest w zasadzie obopólna. Wiadomo, lepiej się błyszczy na tle, więc tu zalety są bezdyskusyjne, a tło w takim układzie też zyskuje, bo wkręcenie się do grona cool lasek zawsze apgrejduje pod względem towarzyskim.
To jest dokładnie przypadek Kutaisi. Z Okęcia wystartował samolot pełen ludzi. Po przylocie, do busa jadącego do centrum wsiadło siedem osób. Reszta porozbiegała się po marszrutkach do Batumi i Tbilisi. Przyznam, że trochę mnie zaniepokoiło, co takiego jest w tym Kutaisi, że nikt nie chce tam jechać?
Status miasta nie zawsze był taki mizerny. Wręcz przeciwnie, zaczynało z wielkim przytupem, jako kolchidzkie Ai, dokąd Agronauci wybrali się w poszukiwaniu złotego runa. Niestety, czasy świetności Kutaisi przypadły na XI-XIII wiek, więc trochę dawno i od tamtej pory było już tylko gorzej. Swoją złotą erę miasto zawdzięcza dwojgu monarchów, za których, w momencie obejmowania tronu, nikt by pięciu groszy nie dał. Jeden był 16-letnim smarkaczem, a drugi kobietą, co w Średniowieczu zasadniczo oznaczało czerwoną kartkę w kategorii rządzenia krajem.
Dawid Budowniczy, przejmując tron po obalonym w wyniku ogólnonarodowego strajku ojcu, był na przegranej pozycji. Swoje trwające blisko cztery dekady rządy kończył jako zdobywca, ojciec zjednoczonego narodu oraz święty Gruzińskiego Kościoła Prawosławnego. Jego prawnuczka Tamar, nazywana królem królów i królową królowych okazała się jeszcze lepsza. Mężów trzymała krótko i z dala od tronu, a pierwszy, którego wybrali dla niej wpływowi arystokraci, do tego stopnia nie przypadł jej do gustu, że szybko się z nim rozwiodła. W międzyczasie podbiła północną Persję, znacząco powiększając terytorium Gruzji, a na terenach dzisiejszej Turcji utworzyła zależne Cesarstwo Trapezuntu. Umarła też hucznie. Legenda głosi, że po śmierci Tamar z miasta wyruszyło dwanaście orszaków pogrzebowych, co okazało się mistyfikacją na tyle skuteczną, że do tej pory nie wiadomo, gdzie właściwie została pochowana.
Po złotym wieku Gruzji pozostała już tylko wybudowana na przełomie X i XI wieku katedra Bagrati na wzgórzu Ukimerioni, odbudowana przez kolegę naszego zmarłego prezydenta Lecha Kaczyńskiego, Micheila Saakaszwilego, który akurat chorował na ciężką odmianę manii wielkości, co rozwinę we wpisie o Batumi.
Co tam się wyprawiało! Katedrę, z której po najeździe tureckim została kupa gruzu, Saakaszwili, który właśnie uznał sam siebie za wizjonera, kazał odbudować hojnie dysponując jakże popularnymi w Średniowieczu materiałami takimi jak szkło i aluminium, na co UNESCO, które w 1994 roku wpisało Bagrati na listę Światowego Dziedzictwa, Rejtanem się położyło i oświadczyło „no pasaran”. W odpowiedzi Misza postanowił dołączyć do grona niedocenianych geniuszy i kontynuował rekonstrukcję wbrew. UNESCO ostatecznie odpuściło, no bo w końcu nie jest tak, że świat cierpi na nadmiar jedenastowiecznych zabytków i jeden w te czy wewte nie robi różnicy.
No więc katedra stoi, jednak marzenie Saakaszwilego, że będą się tam odbywały wielkie fety religijne i państwowe, nie doczekało się realizacji.
Być może trochę też dlatego, że ciężko się do niej dostać. Wzgórze, jak sama nazwa wskazuje, znajduje się wyżej. Znaczy, trzeba iść pod górę i to mocno. Dojazd samochodem też jest problematyczny, bo droga jest kręta, wąska i gęsto obstawiona budynkami mieszkalnymi , z których niemal każdy prowadzi własną winiarnię. W Gruzji wszyscy uprawiają wino. Wystarczy dysponować małym ogródkiem, żeby wypełnić je winoroślą i sprzedawać wino własnej marki. A droga między nimi, prowadząca do katedry ma taką specyfikę, że przed każdym zakrętem, a jest ich wiele, trzeba się zatrzymać i cofnąć w celu uzyskania optymalnego promienia skrętu, bo inaczej się nie złamiesz i wjedziesz komuś do winiarni. Kawalkada rządowych limuzyn wyłożyłaby się na tym spektakularnie.
Katedra na wzgórzu nie jest, oczywiście, jedyną świątynią w Kutaisi. Zajrzenie do wszystkich nie jest żadnym wyzwaniem, bo miasto nie jest duże, a ta przy głównym placu z fontanną ozdobioną reprodukcjami rzeźb sprzed siedmiu i pięciu tysięcy lat, dogodnie sąsiaduje z McDonaldem. Przeważnie pustym, dodam, ale nie ze względów religijnych, tylko z racji tego, że Gruzini są bardzo przywiązani do swojej narodowej kuchni.
Rozbiję tę myśl, jeśli Państwo pozwolą. Religijne tradycje trzymają się mocno, co zwłaszcza u kobiet manifestuje się w stroju. Gruzinki ubierają się do świątyni na czarno, z zakrytymi chustami głowami i obowiązkowymi czarnymi kryjącymi rajstopami na nogach, co poniekąd uważam za mocne świadectwo wiary, bo na początku maja było już w Kutaisi naprawdę ciepło, a latem temperatura przekracza 40 stopni i dzieci oraz seniorzy są zniechęcani urzędowo do przebywania na mieście w godzinach okołopołudniowych. Z drugiej strony w niedziele wszystkie sklepy są otwarte, marihuana jest legalna, a aborcji można dokonać na życzenie do dwudziestego tygodnia ciąży. Jeśli chodzi o jedzenie to jeszcze nigdy nie spotkałam narodu tak przywiązanego do swoich tradycji kulinarnych, stąd, jak wnioskuję, pustki w McDonaldzie. Nawet w lokalach przeznaczonych dla miejscowych hipsterów, grzmiących z głośników hard rockiem i serwujących wszystkie drinki świata, podaje się chaczapuri i chinkali, a niedzielne popołudnie ulice pachniały domowymi pierogami i nie mówcie mi, że tego się nie da rozpoznać, każdy zna zapach gotowanych pierogów.
No ale o kuchni będzie następnym razem.
Jeden komentarz
kajot
Elka pisz szybko więcej, bo ja się tam wybieram pod koniec sierpnia.
Ale ja jadę do Tbilisi